[/center]
Rozgrzana paniką tłuszcza naparła na przednie drzwi. W całym holu zapanował chaos o sile tajfunu rozrywającego od wewnątrz ten snobistyczny budynek i pomnik zbytku księcia Camarilli. Amelia rozejrzała się dookoła. Nie wyglądało na to, aby prócz przerażonych wybuchem ludzi, mieli na razie dodatkowe problemy. Takie sytuacje zmieniają się jak w kalejdoskopie, nie straciła więc czujności, a na znak Jarreda szybko skryła się przed wzrokiem zgromadzonych u wyjścia śmiertelnych. Wszystkie nerwy, każdy mięsień ciała był napięty w oczekiwaniu i gotowości do szybkiego działania. Wampirzyca ze zdumieniem spostrzegła wchodzącego na posąg lidera ich niewielkiej grupy dywersyjnej, który teraz stał się również liderem dla każdego z obecnych w holu ludzi. Z początku pomysł wydawał się nieprawdopodobny, a słowa Brujaha zdały się całkiem niezłym zabiegiem. Później jednak pomyślała o tych wszystkich istnieniach, które zostałby pochłonięte w ciągu bezmyślnej paniki, a może i jeszcze działań psów Camarilli. Czym oni byli winni? Ci, którzy narodziwszy się dla słońca, ludzkiego życia, wykorzystywani byli na milion sposobów przez nagrobki z Camarilli, czy rzeźników Sabatu. Na samą myśl o tych monstrach odczuła, jakby żołądek podskoczył od samo gardło. Przylgnęła więc do rogu ściany, obserwując sytuację i odsuwając w krańce świadomości wszelkie wspomnienia Sabatu.