Dla Bradley'a i Karen przygoda w katakumbach zaczynał przybierać zły obrót. Nieczęsto znajdowali się w podobnej sytuacji. Mówiąc prawdę, to właściwie... Nigdy. Nie posiadali wiedzy, która pomogłaby im zrozumieć, co właściwie dzieje się na ich oczach, a przede wszystkim pojąć mroczne i pokręcone prawa, panujące w tym miejscu. Mimo to zebrali się do działania. Rezygnacja z niego byłaby w końcu porażką. Przyznaniem się do tego, że Sorte Kirke przerasta ich możliwości. A na to nie zamierzali sobie przecież pozwolić...
[center][/center]
Karen pierwsza podeszła bliżej przyglądając się uważnie elementom kościanej ściany, aby po chwili jednym celnym kopniakiem uderzyć w miejsce, które wyglądało na najbardziej osłabione. Twarda podeszwa buta z łatwością zmiażdżyła kawałki białych szczątków. Charakterystyczne chrupnięcie i trzask wypełnił pomieszczenie wywołując ciarki na grzbiecie zarówno Brujah jak i rozglądającego się za czymś ciężkim Braley'a. Szczur spojrzał nerwowo w stronę zablokowanego wyjścia zdając sobie sprawę, że działania Karen przyniosły pożądany skutek. Fragment ściany rozsypał się, a część odłamków wypadła na drugą stronę. Krzykaczka zawahała się chwilę, lecz po chwili uderzyła jeszcze raz, zaciskając zęby. To nie było przyjemne uczucie. Jednak jej wysiłki przynosiły rezultaty. Cios za ciosem przejście powiększało się, a wszelkiego rodzaju piszczele, żebra i inne części ludzkich kości roztrzaskiwały się pod uderzeniami jej ciężkiego buta. Ostatecznie przejście było na tyle duże, iż pozwalało przedostać się na drugą stronę, pochłoniętą w kompletnych ciemnościach. Nosferatu w tym czasie nie znalazł nic, co okazałoby się przydatne, dlatego widząc że Krzykaczka radzi sobie sobie z problemem, postanowił do niej dołączyć. Przyświecił świecą, aby zobaczyć co znajduje się po drugiej stronie i z przerażeniem odkrył, że nie nigdzie nie widzi posadzki, ścian, ani sufitu. Wydawało mu się, że przed nim rozpościera się nieskończona czarna przestrzeń, bez dna. Było w niej coś niepokojącego i niepojętego. Spokrewnieni wychylili głowy za krawędź przejścia, na próżno szukając stałych elementów. Spojrzeli w bok, lecz ściany po lewej i prawej stronie wydawały się ciągnąć w nieskończoność... Pomimo faktu że ich wzrok sięgał nie dalej niż pięć metrów. Wyobraźnia jednak działa sama, napędzana paliwem, jakim stały się ostatnie, niesamowite wydarzenia.
Szczur złapał kawałek piszczela i rzucił go w smolistą ciemność, wytężając przy tym słuch. Gdy do ich uszu nie dotarł nawet najmniejszy dźwięk, spojrzeli na siebie z niedowierzaniem... Bradley odwrócił się za siebie jakby chciał upewnić się, że dalej znajdują się małej komnacie. Gdzieś z tyłu jego czaszki poruszyło się niepokojące przeczucie, że oto znaleźli się w pułapce bez wyjścia. Niemal czuł, jak rośnie, zaczynając domagać się coraz większej uwagi. Przełknął ślinę i spojrzał na Brujah. Jednakże to nie pomogło. W oczach Karen ujrzał jedynie odbicie własnych obaw. Droga, którą dostali się tutaj bezpowrotnie zniknęła... Krzykaczka nadal próbowała zrozumieć jak to wszystko jest możliwe, starając się nie poddawać narastającej paranoi. Bradley już otwierał usta, by coś powiedzieć, jednak nagle zamknął je, przypominając sobie jeden nad zwyczaj prosty i niepokojący fakt: Dwójka Giovanni... Oni również zniknęli, a przecież jeszcze niedawno słychać było strzał z broni Scypiona...
Kapitan Galaktyka złapał za rękojeść ostrza wbitego w plecy i jednym ruchem wyciągnął je z martwego ciała. Rzucił przedmiot na posadzkę, a następnie zaczął regenerować rany. Martwe serce zaczęło pompować krew przez żyły do uszkodzonych partii ciała. Regeneracja trwała przez kilka minut, podczas których stał nieruchomo przyglądając się uważnie całemu otoczeniu. Starał się ignorować ból, skupiając uwagę na działaniu zmysłów. Nagle, jego wzrok penetrujący otoczenie, zatrzymał się. Świr zmrużył oczy i postawił pierwszy krok w kierunku dziwnego znaleziska.
Koteria Algola zajęła się sprawdzaniem nowego znaleziska. Dla dwójki obserwatorów klucz wyglądał normalnie. Nie posiadał magicznych śladów. Bystre oczy Algola dostrzegły jedną rzecz: był cały ze srebra i miał nietypowy układ ząbków. Było więc oczywistym, że pasuje do nietypowego zamka. Nie miał jednak żadnych symboli lub jakichkolwiek wskazówek odnośnie swego przeznaczenia. Po oględzinach, Algol schował go do kieszeni. Chwilę później wszyscy zorganizowali się i byli gotowi ruszyć w stronę schodów prowadzących w niższe poziomy katakumb. Pierwszy szedł Morten, Claus ostatni. Brujah był przygotowany i skoncentrowany. Unoszące się przed nim światła rozświetlały każdy kamienny stopień, ułatwiając poruszanie się po nieznanym terenie. Wahadło Algola ruszało się coraz mocniej wskazując, że cel znajduje się coraz bliżej.
[center][/center]
W końcu dotarli do większego pomieszczenia z którego odchodziły dwa korytarze: w lewo i prawo oraz szerokie na dwa metry schody prowadzące do niższych poziomów katakumb. Hrabia spojrzał na wahadło. Ruch niewielkiego kamyczka wskazywał zejście. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, do pozostałych dołączył Claus, wychodząc jako ostatni z wąskiego przejścia. Chwilę po tym przez cały kompleks przeszedł lekki wstrząs. Wszyscy odruchowo skulili się, zasłaniając rękoma głowy, na które sypnął się hojnie gruz. Zginiemy tu! - pomyślała w panice Isabela. Na szczęście wstrząs był pojedynczy i trwał kilka sekund. Gdy ponownie zrobiło się cicho, członkowie koterii zaczęli otrzepywać się z kurzu. Jedynie Morten nie podążył za tym naturalnym odruchem. Stał nieruchomo wpatrując się w korytarz po prawej stronie, a jego prawa dłoń powoli podążała w kierunku broni przy pasie.