Gdzie wiatr poniósł...
-
- Reactions:
- Posty: 2226
- Rejestracja: 07 stycznia 2011, 09:44
-
- Reactions:
- Posty: 6267
- Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
- Has thanked: 121 times
- Been thanked: 81 times
Ja wyjechałem do UK w 2004 roku, troche z przypadku, ale była to świetna decyzja. Finansowo ogromna zmiana na lepsze. Poznałem wielu ciekawych ludzi, nawiązałem nowe przyjaźnie, mam pracę którą naprawdę lubię. Dzięki pracy ostatecznie doszlifowałem język, choć nie ukrywam, że wciąż każdy dzień uczy mnie czegoś nowego. No i najważniejsze, gdybym nie wyjechał nie poznałbym mojej narzeczonej.
Oczywiście wciąż często brakuje rodziny, czy starych przyjaciół z Polski, ale jesteśmy w kontakcie. Wciąż uważam Polske za dom. Planujemy wrócić do kraju za jakiś czas gdy pojawią się w naszym życiu dzieci. Chcemy, żeby chodziły do szkoły w Polsce, choć kto wie, może coś się zmienić.
Polska bardzo się zmieniła od czasu wejścia do UE. Widzę to z perspektywy kogoś, kto jest ojczyźnie kilka razy w roku. Moje miasto - Kielce rozbudowywuje się w niesamowitym tempie. Gospodarczo zrobiliśmy ogromne kroki by dogonić resztę Europy Zachodniej. Oczywiście wciąż pokutuje nad nami widmo ostatnich wojen światowych i pół wieku socjalizmu, ale to się zmieni za jakiś czas (pewnie dłuższy).
Pewnie, że czasem, jak prawdziwemu scyzorykowi przystało, nóż mi się w kieszeni otwiera jak czytam o debilach parlamentu lub oglądam TV a tu tylko te same zakłamane gęby. Ale cóż, generalizując, polityka nigdy nie była mocną stroną Polaków, niezależnie od reprezentowanej opcji politycznej i czasów
Oczywiście wciąż często brakuje rodziny, czy starych przyjaciół z Polski, ale jesteśmy w kontakcie. Wciąż uważam Polske za dom. Planujemy wrócić do kraju za jakiś czas gdy pojawią się w naszym życiu dzieci. Chcemy, żeby chodziły do szkoły w Polsce, choć kto wie, może coś się zmienić.
Polska bardzo się zmieniła od czasu wejścia do UE. Widzę to z perspektywy kogoś, kto jest ojczyźnie kilka razy w roku. Moje miasto - Kielce rozbudowywuje się w niesamowitym tempie. Gospodarczo zrobiliśmy ogromne kroki by dogonić resztę Europy Zachodniej. Oczywiście wciąż pokutuje nad nami widmo ostatnich wojen światowych i pół wieku socjalizmu, ale to się zmieni za jakiś czas (pewnie dłuższy).
Pewnie, że czasem, jak prawdziwemu scyzorykowi przystało, nóż mi się w kieszeni otwiera jak czytam o debilach parlamentu lub oglądam TV a tu tylko te same zakłamane gęby. Ale cóż, generalizując, polityka nigdy nie była mocną stroną Polaków, niezależnie od reprezentowanej opcji politycznej i czasów
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Nie zapominajmy, że argumentacja "kasa to nie wszystko" nie zawsze sprawdza się w praktyce. Ja się generalnie zgadzam z tym stwierdzeniem, kasa to nie wszystko, ważna jest rodzina - to dlatego sprowadziłem dzieci do kraju, gdzie mają dwa razy w tygodniu wyjazd na basen w pakiecie zajęć szkolnych, gdzie mają świetlicę z gorącym posiłkiem jako standard i gdzie do 18 roku życia mają badania lekarskie i medykamenty pokrywane w 100% z mojej składki ubezpieczeniowej. Ważny jest też czas wolny dla siebie, więc pracuję i mieszkam w regionie, gdzie mogę sobie pozwolić regularnie na kino, basen, żarcie na telefon z pizzerii. Ważne jest, że mogę pozostawać cały czas mobilny dzięki temu, że na podstawie normalnych zarobków dostałem DWA samochody na kredyt bankowy za całkiem znośne raty (nie, nie jestem snobem i burżujem, pracujemy razem z żoną w różnych miejscowościach, dwa samochody były życiową koniecznością, a nie zbytkiem). Jakim kosztem mógłbym sobie pozwolić na ekwiwalent takiego standardu w Polsce? I prosta odpowiedź: wszystko rozbija się właśnie o kasę.
Jeśli zaś idzie o kontakty rodzinne i tęsknotę za krajem, w moim przypadku nie jest to bolesny problem: w promieniu 30 kilometrów osiedli na stałe moi dwaj bracia oraz siostra z mężem (ostatni brat jest mieszka w Polsce, bo dopiero zaliczył maturę, ale właśnie jest na swoim pierwszym wyjeździe sezonowym w Holandii). W kraju zostali tylko rodzice, którzy odwiedzają nas regularnie (przy czym taka wizytacja potrafi trwać do trzech tygodni, po tygodniu pobytu u każdego z nas (ja, bracia-bliźniacy, siostra), ale praktycznie co drugi dzień się widując.
Inna sprawa to fakt, że w Nadrenii żyje niewyobrażalnie wiele naszych rodaków! Codziennie pozostaję w stanie wstrząsu uświadamiając sobie, ilu Polaków mijam na ulicach. W szpitalu w Kevelaer spotkałem dwóch lekarzy polskiego pochodzenia, w Geldern polską położną, w co drugim sklepie sieci Edeka, Lidl czy Penny Markt za kasami siedzą mówiące płynnie po niemiecku kobiety z naszywkami na fartuchach "Frau Urbanczyk" czy "Frau Sieracki". Dorabiałem sobie do niedawna na tzw. basis job (400 euro zwolnione z podatku) w drukarni, gdzie na jednego rodowitego Niemca przypadało dwóch osiadłych Polaków! Mamy w okolicy polską dentystkę, ja jeżdżę do Goch do polskiego lekarza rodzinnego, u którego jesteśmy wszyscy zarejestrowani. Jak sobie czasami w niedzielę siądę z dziećmi na deptaku przed bazyliką, to się zastanawiam słysząc polską mowę, czy Niemcy w tym jednym konkretnym okręgu (Kreis Kleve) przypadkiem nie powinni się zacząć ubiegać o status mniejszości narodowej!
Jeśli zaś idzie o kontakty rodzinne i tęsknotę za krajem, w moim przypadku nie jest to bolesny problem: w promieniu 30 kilometrów osiedli na stałe moi dwaj bracia oraz siostra z mężem (ostatni brat jest mieszka w Polsce, bo dopiero zaliczył maturę, ale właśnie jest na swoim pierwszym wyjeździe sezonowym w Holandii). W kraju zostali tylko rodzice, którzy odwiedzają nas regularnie (przy czym taka wizytacja potrafi trwać do trzech tygodni, po tygodniu pobytu u każdego z nas (ja, bracia-bliźniacy, siostra), ale praktycznie co drugi dzień się widując.
Inna sprawa to fakt, że w Nadrenii żyje niewyobrażalnie wiele naszych rodaków! Codziennie pozostaję w stanie wstrząsu uświadamiając sobie, ilu Polaków mijam na ulicach. W szpitalu w Kevelaer spotkałem dwóch lekarzy polskiego pochodzenia, w Geldern polską położną, w co drugim sklepie sieci Edeka, Lidl czy Penny Markt za kasami siedzą mówiące płynnie po niemiecku kobiety z naszywkami na fartuchach "Frau Urbanczyk" czy "Frau Sieracki". Dorabiałem sobie do niedawna na tzw. basis job (400 euro zwolnione z podatku) w drukarni, gdzie na jednego rodowitego Niemca przypadało dwóch osiadłych Polaków! Mamy w okolicy polską dentystkę, ja jeżdżę do Goch do polskiego lekarza rodzinnego, u którego jesteśmy wszyscy zarejestrowani. Jak sobie czasami w niedzielę siądę z dziećmi na deptaku przed bazyliką, to się zastanawiam słysząc polską mowę, czy Niemcy w tym jednym konkretnym okręgu (Kreis Kleve) przypadkiem nie powinni się zacząć ubiegać o status mniejszości narodowej!
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Trochę późna reakcja zważywszy na to, że minęło już parę tygodni od chwili, kiedy wróciłem z Polski, ale naszła mnie jakoś chęć podzielenia się kilkoma spostrzeżeniami - w końcu to pierwsza wizyta w kraju od dwóch lat i chociaż zaledwie tydzień, parę rzeczy rzuciło się w oczy. Cóż, pewnie mnie teraz uznacie za zmanieryzowanego emigranta, który ledwie przekroczył granicę, zaraz zapomniał ojczystych korzeni i wiecznie na swój kraj gębę krzywi, ale tak to już jest, że człowiek z miejsca dostrzega negatywy, pozytywy zaś prawie nigdy.
Droga za przejściem granicznym w Olszynie to wciąż masakra, już pięć lat temu w innym samochodzie tzw. płytówka rozwaliła mi podzespół sterujący poduszkami powietrznymi, a tym razem wcale nie było lepiej. Paradoksalnie opłaca się walić cały czas lewą stroną pasa, bo tam są mniejsze koleiny w asfalcie! Musiałem na pierwszych dwustu metrach żonę zmitygować, bo nawykła do pozapolskich autostrad zamierzała dalej zasuwać setką, a to by nas chyba wyrzuciło za drogę jak kangura. Negatyw jak cholera aż do Wrocławia, dopiero tam lądowanie na normalnej autostradzie i już normalna jazda aż za Opole. Co ciekawsze, na odcinkach pozbawionych infrastruktury stoją już znaki informujące o stacjach benzynowych, których jeszcze nie wybudowano! Auto paliło resztki paliwa, a ja myślałem, że się zsikam w majty, zanim wpadliśmy w ostatniej chwili na stację w Kątach Wrocławskich. Ale w drugą stronę było dużo lepiej, bo zrezygnowałem z tradycyjnego przejazdu przez Olszynę, Berliner Ring i Hanower i pierwszy raz pojechałem przez środkowe Niemcy - Drezno i Kassel. Zupełnie inny komfort jazdy po polskiej stronie, słowo daję! Tu widać już inwestowane w drogi pieniądze, a jako ciekawostkę zaznaczę, że licząca kilka lat mapa w autonawigacji kompletnie przy Bolesławcu zbzikowała (według programu prułem pięćdziesiąt kilometrów przez las).
I jeśli już o drogach mowa, następny negatyw. Styl jazdy rodaków doprowadził mnie w ciągu niecałego tygodnia do pełnego rozstroju! To, co widziałem zza szyby samochodu to był jakiś horror! Wyprzedzanie na trzeciego na podwójnej, ignorowanie sygnalizacji, po prostu masakra - panowie (panie) ja nie jestem żadnym świeżakiem za kierownicą, ale parę lat spędzonych na niemieckich drogach naprawdę przyzwyczaiło mnie do innych obyczajów za kółkiem. I te walące na cały regulator systemy nagłośnienia w samochodach. Co ciekawe, wydaje mi się, że to folklor opolski/dolnośląski, bo kiedy w piątek popołudniu robią w Horście w Lidlu zakupy Polacy, a na parkingu stoi czasami dobre sto osobówek na polskich blachach, to ten kruszący tynk na ścianach łomot na maksa słychać tylko z samochodów na opolskich tablicach.
I jeszcze jedna rzecz, o której autentycznie zapomniałem po kilku latach w Niemczech - bez względu na to, ile razy bym nie wjechał w ciągu dnia na parking Reala w Opolu, zawsze natychmiast po zamknięciu drzwi pojawi się człowiek żebrzący o parę złotych na bułkę, zazwyczaj całkiem zdrowo wyglądający, tylko zaniedbany (w mieście, gdzie na każdej ulicy można znaleźć pięć agencji pracy oferujących robotę w Holandii).
Droga za przejściem granicznym w Olszynie to wciąż masakra, już pięć lat temu w innym samochodzie tzw. płytówka rozwaliła mi podzespół sterujący poduszkami powietrznymi, a tym razem wcale nie było lepiej. Paradoksalnie opłaca się walić cały czas lewą stroną pasa, bo tam są mniejsze koleiny w asfalcie! Musiałem na pierwszych dwustu metrach żonę zmitygować, bo nawykła do pozapolskich autostrad zamierzała dalej zasuwać setką, a to by nas chyba wyrzuciło za drogę jak kangura. Negatyw jak cholera aż do Wrocławia, dopiero tam lądowanie na normalnej autostradzie i już normalna jazda aż za Opole. Co ciekawsze, na odcinkach pozbawionych infrastruktury stoją już znaki informujące o stacjach benzynowych, których jeszcze nie wybudowano! Auto paliło resztki paliwa, a ja myślałem, że się zsikam w majty, zanim wpadliśmy w ostatniej chwili na stację w Kątach Wrocławskich. Ale w drugą stronę było dużo lepiej, bo zrezygnowałem z tradycyjnego przejazdu przez Olszynę, Berliner Ring i Hanower i pierwszy raz pojechałem przez środkowe Niemcy - Drezno i Kassel. Zupełnie inny komfort jazdy po polskiej stronie, słowo daję! Tu widać już inwestowane w drogi pieniądze, a jako ciekawostkę zaznaczę, że licząca kilka lat mapa w autonawigacji kompletnie przy Bolesławcu zbzikowała (według programu prułem pięćdziesiąt kilometrów przez las).
I jeśli już o drogach mowa, następny negatyw. Styl jazdy rodaków doprowadził mnie w ciągu niecałego tygodnia do pełnego rozstroju! To, co widziałem zza szyby samochodu to był jakiś horror! Wyprzedzanie na trzeciego na podwójnej, ignorowanie sygnalizacji, po prostu masakra - panowie (panie) ja nie jestem żadnym świeżakiem za kierownicą, ale parę lat spędzonych na niemieckich drogach naprawdę przyzwyczaiło mnie do innych obyczajów za kółkiem. I te walące na cały regulator systemy nagłośnienia w samochodach. Co ciekawe, wydaje mi się, że to folklor opolski/dolnośląski, bo kiedy w piątek popołudniu robią w Horście w Lidlu zakupy Polacy, a na parkingu stoi czasami dobre sto osobówek na polskich blachach, to ten kruszący tynk na ścianach łomot na maksa słychać tylko z samochodów na opolskich tablicach.
I jeszcze jedna rzecz, o której autentycznie zapomniałem po kilku latach w Niemczech - bez względu na to, ile razy bym nie wjechał w ciągu dnia na parking Reala w Opolu, zawsze natychmiast po zamknięciu drzwi pojawi się człowiek żebrzący o parę złotych na bułkę, zazwyczaj całkiem zdrowo wyglądający, tylko zaniedbany (w mieście, gdzie na każdej ulicy można znaleźć pięć agencji pracy oferujących robotę w Holandii).
Ależ Keth - nie odkrywasz ameryki takim komentarzem. Masa ludzi w pl jeździ jak debile. Można o tym napisać piękną (i dla wielu krótką) powieść.
Co do muzyku w aucie - zdarzam mi się jechać (samemu) z jakąś ostrą muza podkręconą do granic wytrzymałości moich uszu tyle że nie robię tego nagiminnie. A 'dziadki' żebraki to folklor nie tylko polski.
Co do muzyku w aucie - zdarzam mi się jechać (samemu) z jakąś ostrą muza podkręconą do granic wytrzymałości moich uszu tyle że nie robię tego nagiminnie. A 'dziadki' żebraki to folklor nie tylko polski.
Ja jako farmaceuta mam dobrą pracę, jednak jestem z tych, którzy nie zadowalają się tym co mają i chcą więcej. Poza tym jest kredyt na dom...
Dlatego od pewnego czasu szlifuję j. niemiecki i po 2-3 latach zamierzam wyjechać na stałe do pracy w zawodzie do Niemiec. Jak to będzie wyglądało? Nie będzie to emigracja, bo do granicy mam 40 km (Goerlitz), tam zamierzam szukać pracy i po prostu dojeżdżać autobahnem. Pensja 2,5x wyższa a dom po tej stronie granicy. To dobra opcja. Chciałem namówić zonę na definitywny wyjazd, bo w kraju rządzonym przez Tuska czy Kaczora mieszkać nie chcę, ale nie chce jej się a) uczyć języka b ) wyjeżdżać z domu. Wilk syty i owca cała.
Gdybym jednak był kawalerem już dawno siedziałbym w Niemczech, zwłaszcza, że mam podwójne obywatelstwo.
I jeszcze jedno - jeśli gdzieś jedziecie to mówcie, trzeba tak kalkulować miejsce byśmy mogli zmontować team do KC
Dlatego od pewnego czasu szlifuję j. niemiecki i po 2-3 latach zamierzam wyjechać na stałe do pracy w zawodzie do Niemiec. Jak to będzie wyglądało? Nie będzie to emigracja, bo do granicy mam 40 km (Goerlitz), tam zamierzam szukać pracy i po prostu dojeżdżać autobahnem. Pensja 2,5x wyższa a dom po tej stronie granicy. To dobra opcja. Chciałem namówić zonę na definitywny wyjazd, bo w kraju rządzonym przez Tuska czy Kaczora mieszkać nie chcę, ale nie chce jej się a) uczyć języka b ) wyjeżdżać z domu. Wilk syty i owca cała.
Gdybym jednak był kawalerem już dawno siedziałbym w Niemczech, zwłaszcza, że mam podwójne obywatelstwo.
I jeszcze jedno - jeśli gdzieś jedziecie to mówcie, trzeba tak kalkulować miejsce byśmy mogli zmontować team do KC
Ostatnio zmieniony 24 września 2011, 08:48 przez Mrufon, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Opcja pracy w Niemczech przy jednoczesnym pozostaniu w kraju wydaje się atrakcyjna ze względu na spotęgowaną siłę nabywczą pieniądza - chociażby różnica w ubezpieczeniu samochodu OC/AC potrafi być zatrważająca, jeśli porównamy koszty po obu stronach granicy. Z drugiej strony, z reportaży telewizyjnych można wnioskować, że tuż za niemiecką granicą można teraz bez trudu wynająć mieszkania za grosze - w gminach wyludnionych emigracją zarobkową, gdzie Niemcy nastawiają się desperacko na osadników z Polski tylko po to, by nie musieć utrzymywać pustych wiosek i miasteczek.
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Dla mnie to nagranie jest po prostu przerażające - może dlatego, że zawsze dokładałem starań, żeby znajomi Holendrzy nie patrzyli na mnie i moich ziomków stereotypowo... ale niestety to tacy ludzie jak ci na filmie najbardziej zasłużyli się budowaniu powszechnej opinii Holendrów o Polakach
http://www.maxior.pl/film/139233/Przyje ... o_Holandii
http://www.maxior.pl/film/139233/Przyje ... o_Holandii
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Ostatnio bywałem rzadziej w sieci, ponieważ doświadczyłem dość dla siebie nowego przeżycia. Nasza firma została znienacka kupiona przez irlandzki koncern, ku zupełnemu zaskoczeniu wszystkich pracowników poniżej ścisłej dyrekcji. Co za tym idzie, nieoczekiwanie pojawiła się u nas delegacja nowych współpracowników, mówiących w bardzo specyficzny sposób po angielsku i wsadzających nos dosłownie w każdy zakamarek. Jak się wczoraj okazało, nasz dyrektor operacyjny i zarazem właściciel spodziewał się kurtuazyjnej wizyty jednego, może dwóch przedstawicieli wyspiarskiego koncernu, a tymczasem ci przylecieli wyczarterowanym samolotem w składzie prawie dwudziestu ekspertów z każdej dziedziny, od produkcji kompostu po dział ITC.
W piątek rano zdążyłem przepracować może kwadrans, kiedy dowiedziałem się, że za następny kwadrans zjawi się ekipa kontrolna na naszym zakładzie (jednej z sześciu lokacji naszej firmy w regionie). Pojawiły się dwie eleganckie panie z wysokiej klasy laptopami, wypasionym samochodem z renomowanej wypożyczalni. Mina rzedła mi tym bardziej, im dłużej słuchałem jak przedstawiały się mojej szefowej - główna koordynatorka działu kadr na Irlandię oraz główna koordynatorka działu kadr na Wielką Brytanię i Kanadę. Pani "transatlantycka" została następnie przydzielona do mnie, prosząc o oprowadzenie po zakładzie i udzielenie wyczerpujących informacji na drążące ją pytania. Wielce niepewnym angielskim poinformowałem ją, że niestety kiepsko władam tym językiem, więc zapytała, które znam. "German, Dutch, just a little bit Italian, maybe Polish". A na to pani koordynator "A to się spokojnie dogadamy. Jestem Marta".
W piątek rano zdążyłem przepracować może kwadrans, kiedy dowiedziałem się, że za następny kwadrans zjawi się ekipa kontrolna na naszym zakładzie (jednej z sześciu lokacji naszej firmy w regionie). Pojawiły się dwie eleganckie panie z wysokiej klasy laptopami, wypasionym samochodem z renomowanej wypożyczalni. Mina rzedła mi tym bardziej, im dłużej słuchałem jak przedstawiały się mojej szefowej - główna koordynatorka działu kadr na Irlandię oraz główna koordynatorka działu kadr na Wielką Brytanię i Kanadę. Pani "transatlantycka" została następnie przydzielona do mnie, prosząc o oprowadzenie po zakładzie i udzielenie wyczerpujących informacji na drążące ją pytania. Wielce niepewnym angielskim poinformowałem ją, że niestety kiepsko władam tym językiem, więc zapytała, które znam. "German, Dutch, just a little bit Italian, maybe Polish". A na to pani koordynator "A to się spokojnie dogadamy. Jestem Marta".
Ostatnio zmieniony 16 lutego 2013, 20:34 przez Keth, łącznie zmieniany 1 raz.