Widząc zbierających się do wyjścia myśliwych kajaz uniósł pojednawczym gestem swą upierścienioną dłoń, kiwnął nią lekko uśmiechając się jednocześnie w dziwnie chytry sposób.
- Ależ bez pośpiechu, przyjaciele - powiedział jowialnie, przestępując przez próg - Świetnie się złożyło, żeśmy na siebie tutaj wpadli, albowiem mamy cosik do załatwiania i zaoszczędzimy sobie nieco czasu na hasaniu od karczmy do karczmy.
Nazarko zmarszczył czoło słysząc podejrzanie spolegliwe słowa Chorejki, potrząsnął przecząco głową zerkając jednocześnie z ukosa na swoich krewniaków.
- Raczcie wybaczyć, szanowny panie, ale nam trza pilnie w drogę, bo ten oto zacny Ryn dobił właśnie najlepszego targu w swym żywocie i dzięki nam stanie się niebywale majętnym człekiem.
Goszczący na obliczu kajaza uśmiech wciąż tam bawił, ale nie towarzyszył mu już nawet najmniejszy błysk rozbawienia czy życzliwości w oczach. Jakby reagując na niewypowiedziany rozkaz, za plecami Chorejki wyrośli jego posępni przyboczni, Semko i jego równie paskudni z gęby druhowie.
Ivash spostrzegł od razu, że wszyscy trzymali ręce na wsadzonych za pasy samopałach.
- Nie gniewaj się, Chalerio, wszelako mus ci szukać inszych współpracowników - oznajmił kajaz - Ci oto tutaj zbyt są drodzy, byś mógł sobie pozwolić na ich wynajęcie.
- Zbyt drodzy? - wykrztusił Volkh - Co chcecie przez to rzec, panie?
- Sto szponów za każdego to iście królewska stawka, nieprawdaż? - teraz uśmiech Chorejki kojarzył się krewniakom wyłącznie z widokiem wyszczerzonych kłów głodnego wilka - Nie uwierzysz, Chalerio, ile to złota łazi po ulicach na własnych nogach. Dni temu kilka poznałem kogoś, kto jest wspólnym znajomkiem nas i tych tu owych zuchów. Stary znajomek, wielce ich towarzystwa spragniony, ceniący ich dość wysoko, by zaoferować tęgie kieski za zaaranżowanie spotkania.
- Ale oni mieli iść po... - zaczął niepewnie alchemik.
- Sam sobie idź! - Chorejko przestał się w końcu uśmiechać, zastępując pozornie przyjazną maskę na swej twarzy twardym złowieszczym grymasem - Ci tu należą teraz do mnie! Dajcie tu ichnego kompana!
Słysząc ostatnie polecenie pomagierzy kajaza odsunęli się nieco na boku, wciąż jednak stali w progu gotowi dobyć w każdej chwili nabitej wcześniej broni. Z korytarza dobiegł odgłos kroków następnego gościa.
Krewniacy pobledli jednocześnie, kiedy zza pleców Semki wychynął okutany futrem człowiek.
- Przyjaciele, dawnośmy się nie widzieli - powiedział z fałszywym aż do bólu uśmiechem Tyszka - Czas najwyższy wracać do domu.