Volkh obrócił w rękach przewieszoną dotąd przez ramię strzelbę, podrywając jej lufę w górę w tej samej chwili, w której Ivash podniósł do strzału krócicę zagryzionego w puszczy łowcy kopników. Obaj Kossyci wypalili w tym samym mgnieniu oka, prosto w pierś szczerze znienawidzonego Tyszki.
Tyle, że ich kule nie sięgnęły wcale khardzkiego zabójcy. Wyrywając nóż z oka zadźganego z bezlitosną precyzją członka kajazowej bratki, Tyszka złapał za gardło klęczącego na podłodze Chorejkę i szarpnął go z całej siły w górę niczym żywą tarczę. Pociągnięty mocarnymi, chociaż pozornie chudymi rękami Kharda, kajaz zdołał wydać z siebie zduszone stęknięcie, które przeszło w agonalny charkot w chwili, kiedy ołowiane pociski Wilimova i Nazarka utkwiły w jego plecach.
Wnętrze kamienicy wypełnił gryzący prochowy dym, drażniący oczy i nosy. Wciąż jeszcze przytomny Semko przewrócił się na niewielki stolik przy drzwiach pokoju, bezskutecznie próbując zatamować gołymi rękami krew bryzgającą z przeciętego szeroko gardła. Stojąca na stoliku lampa rozbiła się z suchym trzaskiem, wypełniający jej wnętrze wielorybi tłuszcz buchnął jaskrawym płomieniem obejmując w swe władanie zapchany jakimiś papierzyskami ścienny regał.
Ostatni pomagier Chorejka skoczył na Tyszkę z nożem w dłoni, zwarł się z Khardem w dzikiej szamotaninie wypadając za próg stającego w coraz silniejszym ogniu pokoju.
- Miłosierny Stworzycielu! - krzyknął Karakov obracając w ręce zerwany z pasa topór - Co teraz?