Czterdziestkowe opowieści

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 18 listopada 2012, 15:10

Ponieważ trafiło do naszego grona kilku znanych mi miłośników uniwersum WH40k, chciałbym pogawędzić o naszym wspólnym hobby - czyli lekturze powieści spod znaku Black Library. Przez długi czas odstawiłem książki BL na bok, ale po kilku latach wróciłem do nich natrafiając na kilka interesujących finansowo propozycji na Ebayu.

Kupiwszy to i owo postanowiłem skompletować cykl Horus Heresy, a zbierając poszczególne tytuły oczywiście od ręki je czytałem, wracając po drugiej przerwie z powrotem do mrocznego uniwersum trzydziestego tysiąclecia. Z pierwszej dwudziestki brakuje mi jeszcze tylko "Tales of Heresy" (10) oraz "Nemesis" (13).

A co ciekawego ze znakiem BL przeczytaliście Wy w ostatnim czasie i jak Wam się spodobało?

Waylander
Reactions:
Posty: 476
Rejestracja: 08 listopada 2012, 08:12

Post autor: Waylander » 20 listopada 2012, 16:00

Witam

Właśnie zacząłem czytać serie o Kosmicznych Wilkach, jak na razie świetna pod warunkiem że w wersji oryginalnej, po pierwszej stronie pl myślałem że spłynę po krześle jak to główny bohater walczy przy pomocy karabinu rakietowego na chwałę swojej kongregacji XD.

Wcześnie czytałem trzy tomy cyklu o Komisarzu Cainie, po prostu świetna seria :D.
Ostatnio zmieniony 20 listopada 2012, 16:10 przez Waylander, łącznie zmieniany 1 raz.

el
Reactions:
Posty: 56
Rejestracja: 09 listopada 2012, 16:23

Post autor: el » 20 listopada 2012, 21:51

Ja całkiem miło wspominam duchy gaunta, zauważyłem regułę, ze opowiastki o gwardii i inkwizycji czyta mi się lekko i przyjemnie, ale hisotryjki o marines zdecydowanie trudniej strawić. Nadmiar patosu i "epickości" mnie odstrasza ;)

Awatar użytkownika
Kargan
Reactions:
Posty: 1420
Rejestracja: 22 listopada 2012, 13:44
Has thanked: 8 times
Been thanked: 7 times

Post autor: Kargan » 22 listopada 2012, 13:46

Pozycje z BL są ciekawe tylko pod warunkiem iż tłumaczy je Keth ;)

Pozdrawiam Waszmościów :D
Kargan

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 22 listopada 2012, 18:24

Ha, jest już Kara, Lyra i Dekares! Powoli można zacząć myśleć, gdzie się podziała Cimbria... ;)

A co do patosu Astartes, mnie też kłuje on w oczy w powieściach czterdziestkowych, natomiast w trzydziestkowych bynajmniej nie jest taki napastliwy, tam Astartes jako gwaranci władzy Imperium i świeckiego społeczeństwa są w sporej mierze pozbawieni tej pociesznej wyniosłości i tandetnego religijnego żaru! Poza tym Herezja Horusa pozwala odkrywać różne drobne smaczki, których poznanie potrafi zaskoczyć. Dla przykładu pytanie: ilu w sumie było Primarchów?

el
Reactions:
Posty: 56
Rejestracja: 09 listopada 2012, 16:23

Post autor: el » 23 listopada 2012, 15:16

Zawsze byłem przekonany, ze tylu, co legionów, 18 znanych i dwóch zaginionych bez wieści. Wyprowadź mnie z błędu mistrzu ;)

No dobra, AL byli pod tym względem nieco pokręceni ale ich nie liczę ;)

Ostatnio fabryka słów zaczęła wydawać herezję horusa po naszemu, do współpracy przy tłumaczeniu zaprosili kilku weteranów czterdziestki, podobno wyszło im nieźle. Może warto byłoby poczytać.

Keth - drużyna już jest, ja bym w dark heresy pograł ;)

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 23 listopada 2012, 19:23

Wrzucam fragment przekładu w wykonaniu tłumaczy Fabryki Słów: w mojej opinii całkiem niezły, aczkolwiek może tu i ówdzie kontrowersyjny! Zastanawiam się, czy samemu nie kupić!
[center]
Ucieczka "Eisensteina"
[/center]

W pełni zasługiwały na swoje miano - pomyślał. Kendel faktycznie była cicha jak wiatr wśród grobów; zauważył, że niektórzy z mijanych przez nią ludzi bezwiednie drżeli albo na chwilę gubili wątek, zupełnie jakby Łowczyni roztaczała wokół siebie niewidzialną aurę, budzącą u zwykłych śmiertelników niewytłumaczalne zdenerwowanie.

Kiedy przechodziła obok wejścia, śledzący ją wzrok kapitana napotkał błysk stali i mosiądzu, okrywających dwie ogromne postacie po obu stronach włazu. Identyczni wartownicy, zwaliści w swoich niestandardowych zbrojach, wyżsi od Typhona, zagradzali wyjście skrzyżowanymi kosami bojowymi - bronią przysługującą wyłącznie elicie Gwardii Śmierci. Tylko nieliczni, wyróżnieni osobiście przez Prymarchę wojownicy mogli nosić takie artefakty. Kosy, zwane żniwiarzami, wykuto na podobieństwo zwykłego, rolniczego narzędzia, którym Mortarion - jak głosiła legenda - walczył w młodości. Pierwszy Kapitan Typhon również taką władał, a te dwa egzemplarze Garro rozpoznał natychmiast.

- To Całun - szepnął. Dwaj Astartes byli osobistą, honorową obstawą Prymarchy; do końca życia nie wolno im było pokazywać twarzy nikomu z wyjątkiem samego Mortariona. Mówiło się, że wojownicy Całunu są wybierani przez Prymarchę w tajemnicy, a potem skreślani jako polegli. Byli jego bezimiennymi strażnikami i nie mogli oddalić się od boku swojego pana na więcej niż czterdzieści dziewięć kroków.

Garro poczuł chłód, kiedy uzmysłowił sobie, że nie zauważył nawet, jak Całun wchodzi do sali.

- Skoro oni tu są, to gdzie jest nasz pan? - spytał Grulgor.

Po ustach Typhona przemknął chłodny uśmiech zrozumienia.

- Był tu od samego początku.

Na drugim końcu komnaty, z półmroku zalegającego przy owalnych iluminatorach, wyłoniła się wyniosła, ciemna postać. Odgłos miarowych kroków przemierzających płyty pokładu uciszył gwar rozmów. Co drugi krok rozlegał się ciężki, metaliczny brzęk okucia żelaznego styliska. Garro zesztywniał, a kilku oficerów floty cofnęło się od hololitu.

W zakurzonych terrańskich mitach, ocalałych z dziejów państw narodowych takich jak Meryka, Stare Ursz i Oseania, istniała legenda o przybyszu z ciemności, który przychodził po zmarłych - o żywym szkielecie, co wymłócał dusze z ciał niczym zboże na polu. Były to tylko bajki, wymysły zabobonnych i lękliwych umysłów, a mimo to, miliard lat świetlnych od miejsca narodzin owych opowieści, uosobienie tej postaci wkroczyło w słabe światło na pokładzie "Niezłomnego", postać wysoka i wychudzona, spowita w płaszcz szary jak morski lód.

Mortarion zatrzymał się i dotknął płyt pokładu styliskiem swojego żniwiarza, kosy przewyższającej go o długość głowy. Tylko Całun pozostał wyprostowany. Wszyscy inni, ludzie czy Astartes, padli na kolana. Płaszcz Mortariona rozchylił się i Prymarcha podniósł wolną dłoń, wnętrzem do góry.

- Powstańcie.

Jego głos był cichy i stanowczy, kontrastował z szarą, pozbawioną zarostu twarzą, widoczną nad grubym kołnierzem otaczającym gardło. Znad kołnierza unosiły się smużki białego gazu - oparów atmosfery Barbarusa. Garro poczuł ich zapach i oczami wyobraźni ujrzał przelotnie tę ponurą, ciemną planetę i jej zachmurzone, śmiercionośne niebo.

Zgromadzeni wstali, ale Prymarcha wciąż górował nad nimi wzrostem. Pod szarym płaszczem był rycerzem w lśniącym mosiądzu i nagiej stali. Z jego napierśnika szczerzyła się zdobiona czaszka w gwieździe - symbolu Gwardii Śmierci, a przy pasie Prymarchy, na wysokości klatki piersiowej zwykłego wojownika Astartes, Garro zobaczył beczkowatą kaburę z Latarnią: pistoletem energetycznym unikalnej, shenlongskiej roboty.

Poza tym jedyną ozdobą Mortariona był sznur mosiężnych, kulistych kadzielnic. One również zawierały pierwiastki z trującej atmosfery przybranej macierzystej planety Prymarchy. Garro słyszał, że Mortarion czasem kosztuje ich zawartości, jak koneser próbujący dobrego wina, albo ciska je w bitwie niczym granaty, siejąc duszącą śmierć wśród wrogów.

Kapitan uświadomił sobie, że wstrzymywał oddech i wypuścił go. Bursztynowe oczy Mortariona rozejrzały się po komnacie. Zapadła cisza, a wódz XIV Legionu zaczął mówić.



Kaleb Arin szedł korytarzami "Niezłomnego" szybko i zwinnie, tuląc do piersi swoje ciężkie, owinięte w tkaninę brzmię. Lata służby nauczyły go chodzić i zachowywać się tak, że pozostawał praktycznie niewidzialny wśród wyniosłych Astartes. Był mistrzem nierzucania się im w oczy. Choć liczne ćwieki na jego obojczyku upamiętniały lata owocnej służby, wciąż żywił dla Legionistów przejmujący, nabożny podziw, towarzyszący mu, odkąd rozpoczął służbę w XIV Legionie. Zmarszczki na bladej twarzy i biel posiwiałych włosów zdradzały jego wiek, ale wciąż nosił się z werwą człowieka o wiele młodszego. Ochoczą, niestrudzoną służbę umożliwiała mu siła przekonań -w tym tych, które zachowywał dla siebie.

W galaktyce, myślał, nie było wielu ludzi tak szczęśliwych jak on. Prawda, która nigdy go nie opuszczała, była dla niego oczywista tak samo teraz, jak i wiele dziesiątek lat temu, kiedy pod niebem płaczącym toksycznymi łzami burzowych chmur pogodził się z własnymi ograniczeniami, z własnymi niedostatkami. Ci, którzy wciąż usiłowali osiągnąć coś, co leżało poza ich zasięgiem, którzy wyrzucali sobie niemożność wspięcia się na niedostępne dla nich, oszałamiające wyżyny - tacy ludzie nie zaznali w życiu spokoju. Kaleb był inny. Kaleb znał swoje miejsce w porządku rzeczy. Wiedział, gdzie powinien być i co powinien robić. Przynależał tu i teraz, jego zadaniem było nie kwestionować, nie próbować zmieniać - wyłącznie służyć.

Mimo to rozpierała go duma. Kto, rozmyślał, kto mógł mieć nadzieję stąpać tam, gdzie on: wśród półbogów zrodzonych z ciała samego Imperatora? Huskarl nigdy nie przestał ich podziwiać. Trzymał się blisko ścian i schodził z drogi olbrzymim wojownikom, zajętym przygotowaniami do desantu.

Astartes przypominali ożywione posągi, zaklęte w kamieniu legendy, które zstąpiły ze swoich cokołów. Chodzili w zbrojach koloru marmuru, błyskających zielonymi lamówkami i złotem, niektórzy w nowszych, gładszych modelach, inni w starszych wersjach, ze spiczastymi ćwiekami i grubymi nawisami przyłbic. Byli istotami rodem z legend, żywymi ramionami Imperium, wojownikami, którzy w nimbie chwały dokonywali niezwykłych czynów i którym nie było dane zrozumieć, jak postrzegali ich zwykli śmiertelnicy.

Kaleb wiedział, że niektórzy Legioniści gardzili nim z powodu jego służby, traktowali go w najlepszym razie jako coś uciążliwego i irytującego, w najgorszym - jak istotę niewiele lepszą od zaślinionego serwitora. Godził się z tym ze stoicyzmem i uporem właściwym całej Gwardii Śmierci. Nigdy nie oszukiwał się, że jest jednym z nich - stanął przed taką szansą i jej nie sprostał - ale w głębi serca wiedział, że żył według tego samego kodeksu i oddałby swoje nędzne, ludzkie życie, gdyby tylko mógł się w ten sposób przysłużyć Imperium. Kaleb Arin, odrzucony kandydat, huskarl i adiutant kapitana, był tak zadowolony ze swojego życia, jak tylko zadowolonym być można.

Przedmiot niesiony przez niego w zawoju tkaniny był nieporęczny i Kaleb poprawił uchwyt, przycisnął go ukośnie do piersi. Ani razu nie pozwolił, by tobołek dotknął podłogi ani zbliżył się zanadto do jakiejś przeszkody. Samo trzymanie go w rękach było dla niego zaszczytem, nawet przez gruby, ciemnozielony aksamit. Szedł przed siebie i w górę labiryntowymi korytarzami i pomostami nad otchłanią cuchnących, grzmiących pokładów działowych. Wyszedł na górne poziomy, gdzie nie wolno było wchodzić zwykłym członkom załogi, w rejony okrętu przeznaczone wyłącznie dla Astartes. Nawet kapitan "Niezłomnego", gdyby zechciała się tu zapuścić, musiałaby uzyskać zgodę jakiegoś wysokiego rangą oficera Gwardii Śmierci.

Kaleb poczuł przypływ satysfakcji; odruchowo przygładził szaty i zapinkę kołnierza w kształcie czaszki. Była duża, rozmiaru jego dłoni i odlana z jakiegoś stopu. Wbudowane w nią mechanizmy funkcjonowały jak przepustka dla mechanicznych oczu i zdalnych systemów kontrolnych okrętu. Można było powiedzieć, że stanowiła symbol funkcji huskarla. Kaleb wyobrażał sobie, że zapinka jest równie stara jak statek, może nawet jak sam Legion. Używały jej setki służących, którzy umarli, pełniąc tę samą rolę co on teraz, i miała przeżyć także i jego.

A może nie. Dawne zwyczaje odchodziły w niepamięć i mało który z wyższych rangą braci Gwardii Śmierci zniżał się do podtrzymywania tradycji Legionu. Czasy się zmieniały, a Astartes wraz z nimi. Kaleb mógł być świadkiem tych zmian dzięki procedurom odmładzającym, które przedłużyły mu życie i obdarzyły namiastką długowieczności jego panów.

Zawsze blisko Astartes, a zarazem trzymany przez nich na dystans, obserwował powolną zmianę nastrojów. Zaczęła się w miesiącach po decyzji Imperatora, by wycofać się z Wielkiej Krucjaty - od chwili, kiedy zaszczycił szlachetnego Horusa tytułem Mistrza Wojny - i wciąż postępowała wszędzie dookoła, powolna i zimna jak czoło lodowca. W gorszych chwilach Kaleb zastanawiał się mimowolnie, dokąd te nowe obyczaje zaprowadzą jego i jego ukochany Legion.

Spochmurniał i skrzywił się, by odpędzić nagły atak melancholii. To nie była dobra pora na rozważania o niepewnej przyszłości i zamartwianie się o to, co może nadejść. To była wigilia bitwy, walki o prawo ludzkości, by przemierzać kosmos bez przeszkód i strachu.

Zbliżając się do zbrojowni, Kaleb wyjrzał przez iluminator z pancernego szkła i ujrzał gwiazdy. Zastanawiał się, która z nich jest kolonią jorgallów i czy obcy przeczuwają, jaka burza się nad nimi rozpęta.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 23 listopada 2012, 21:24

[center]
Galaktyka w ogniu
[/center]

Perfekcja. Martwi zielonoskórzy byli jej dowodem. Stacja orbitalna DS191 została zdobyta w niezrównanym pokazie sztuki wojennej, pola ostrzału zachodziły na siebie niczym wachlarze tancerek, oddziały nacierały i wyrzynały orków, których nie zdołały wystrzelać. Drużyna po drużynie, pomieszczenie po pomieszczeniu, Dzieci Imperatora przebijały się przez trzymających stację obcych z wdziękiem i doskonałością, których Fulgrim nauczył swój Legion.

Kiedy Legioniści z jego Kompanii dobili ostatnich zielonoskórych, Saul Tarvitz zdjął hełm i natychmiast wzdrygnął się od smrodu. Orki zamieszkiwały stację od dość długiego czasu i było to widać. Na ciemnych, metalowych podporach głównego centrum kontrolnego pulsowały grzybiaste narośle, na stanowiskach dowodzenia wznosiły się prymitywne kapliczki z broni, zbroi i plemiennych fetyszy. W górze przezroczysta kopuła ukazywała bezmiar kosmosu.

Wśród gwiazd widać było Callinedesa - układ imperialnych planet zaatakowanych przez zielonoskórych. Odbicie stacji orbitalnej z rąk orków było pierwszym etapem ich planu: Dzieci Imperatora i Żelazne Dłonie miały wkrótce przypuścić szturm na twierdze wroga na Callinedesie IV.

- Co za smród - powiedział głos za Tarvitzem.

Saul się odwrócił i zobaczył kapitana Lucjusza, najlepszego szermierza Dzieci Imperatora. Zbroja jego towarzysza była obryzgana czernią, a jego smukły miecz wciąż potrzaskiwał od krwi skwierczącej na rozjarzonym błękitnie ostrzu.

- Przeklęte bydlęta, nie mają dość przyzwoitości, żeby upaść i zdechnąć, jak je człowiek zabija.

Twarz Lucjusza była kiedyś idealnie nieskazitelna, jak sam Legion Fulgrima. Ale teraz, usłyszawszy o jedną za dużo złośliwą uwagę, że wygląda jak wymuskany laluś, a nie jak wojownik - a także pod wpływem Sereny d'Angelus - Lucjusz zaczął kolekcjonować blizny, bez wyjątku proste i identyczne, tworzące na jego obliczu idealną kratkę. Nie wycięło ich ostrze żadnego przeciwnika, Lucjusz bowiem za bardzo się cenił, by pozwolić się naznaczyć byle wrogowi.

- Twardzi są, trzeba im to przyznać - zgodził się Tarvitz.

- Może i są twardzi, ale walczą kompletnie bez elegancji - stwierdził Lucjusz. - Zabijanie ich to żadna zabawa.

- Mówisz, jakbyś był zawiedziony.

- Bo jestem! A ty nie? - Lucjusz dźgnął mieczem martwego zielonoskórego i wyciął mu na plecach kręty wzór. - Jak mamy osiągnąć najwyższą doskonałość, skoro ćwiczymy na tak nędznych okazach?

- Nie lekceważ zielonych - powiedział Tarvitz. - Te bestie najechały uległy świat i wyrżnęły wszystkie siły, które zostawiliśmy do jego obrony. Mają statki kosmiczne i broń, której działania nie rozumiemy, a do tego atakują, jakby wojna była dla nich jakąś religią.

Obrócił na plecy najbliższego trupa - zwalistego osiłka o skórze twardej jak kora, otwartych czerwonych ślepiach i masywnej dolnej szczęce, wciąż rozwartej w grymasie wściekłości. Tylko rozwłóczone niżej wnętrzności świadczyły, że ork faktycznie nie żyje. Tarvitz przypomniał sobie dygot miecza, kiedy przebił nim korpus tej istoty, i olbrzymią siłę, z jaką próbowała obalić go na kolana.

- Mówisz o nich tak, jakbyśmy potrzebowali ich zrozumieć zanim zaczniemy zabijanie. Ale to tylko zwierzęta. - Lucjusz zaśmiał się sardonicznie. - Za dużo myślisz. To był zawsze twój problem, Saul, i dlatego nigdy nie osiągniesz przyprawiających o zawrót głowy wyżyn, na które wespnę się ja. Daj spokój, ciesz się po prostu zabijaniem.

Tarvitz już chciał mu odpowiedzieć, ale zachował swoje myśli dla siebie, bo do centrum dowodzenia wszedł Lord Komandor Eidolon.

- Dobra robota, Dzieci Imperatora! - zawołał.

Jako jeden z wybrańców Fulgrima Eidolon dostąpił zaszczytu dopuszczenia do ścisłego otoczenia Prymarchy, gdzie reprezentował najwyższy wojenny kunszt Legionu. Choć Tarvitz rzadko żywił niechęć do innych Astartes, Eidolona nie szanował. Arogancja dowódcy nie przystawała wojownikowi Dzieci Imperatora, a niechęć między nimi wzmogła się jeszcze na polach Rzeźni, w wojnie z megarachnidami.

Mimo zastrzeżeń Tarvitza Eidolon posiadał ogromny, naturalny autorytet, podkreślony wspaniałą zbroją, spod złoceń której prawie nie widać było fioletowych barw Legionu.

- To plugastwo nawet nie wiedziało, co na nie spadło!

Dzieci Imperatora wzniosły tryumfalne okrzyki. Legion odniósł klasyczne zwycięstwo: szybkie, brutalne i doskonałe.
Zielonoskórzy od samego początku byli zgubieni.

- Przygotujcie się - krzyknął Eidolon - na przyjęcie Prymarchy.

*

Służba Legionu szybko uprzątnęła pokłady załadunkowe stacji z trupów zielonoskórych, by grupa uderzeniowa na Callinedes miała się gdzie zebrać. Tarvitzowi serce zabiło szybciej na myśl o ponownym ujrzeniu ukochanego Prymarchy. Od zbyt dawna Legion nie walczył u boku swojego wodza. Setki Dzieci Imperatora stały na baczność w idealnie równych szeregach - wspaniała armia w fiolecie i złocie.

Jednak mimo całej tej wspaniałości, Astartes byli zaledwie marną namiastką wojownika, który był dla nich wszystkich ojcem.
Prymarcha Dzieci Imperatora budził lęk i podziw. Jego bladą, jakby wyrzeźbioną twarz okalały długie, białe jak u albinosa włosy. Sama jego obecność upajała i Tarvitz poczuł, że wypełnia go żarliwa duma na widok tego zadziwiającego, cudownego wojownika. Fulgrim został stworzony jako odzwierciedlenie jednego z aspektów wojny: jego domeną było dążenie do perfekcji poprzez bitewny zgiełk i przykładał się do tego tak, jak imagista dąży do perfekcji w wykonywaniu swoich obrazów. Jeden z naramienników jego złotej zbroi został uformowany w rozpostarte, orle skrzydło, symbol Dzieci Imperatora, a symbolika ta jasno wyrażała dumę Legionu.
Orzeł był osobistym znakiem Imperatora, który dał Dzieciom Imperatora wyłączne prawo do jego noszenia, symbolicznie namaszczając w ten sposób wojowników Fulgrima na swój ulubiony Legion. Fulgrim nosił na biodrze miecz o złoconej rękojeści - podobno dar od samego Mistrza Wojny i znak łączącej ich braterskiej więzi.

Obok Prymarchy szli oficerowie z jego najbliższego kręgu: Lord Komandor Eidolon, konsyliarz Fabiusz, kapelan Charmosian i ogromny drednot - Pradawny Rylanor. Nawet tacy bohaterowie jawili się karłami w porównaniu ze wzrostem Fulgrima i bijącą od niego charyzmą.

Przed Prymarchą ustawił się szereg heroldów, wybranych spośród młodych nowicjuszy, którzy wkrótce mieli zakończyć szkolenie Dzieci Imperatora. Fanfary złotych trąb obwieściły przybycie najdoskonalszego wojownika w galaktyce. Zebrani Astartes odpowiedzieli gromowym aplauzem, witając swojego Prymarchę z powrotem na łonie Legionu.

Fulgrim zaczekał, aż wiwaty ucichną. Tarvitz najbardziej ze wszystkiego pragnął być taki jak ta wspaniała, złocista postać przed nimi, choć wiedział, że pisana jest mu rola oficera liniowego i nic więcej. Jednak sama obecność Fulgrima napawała go wiarą, że mógłby być o wiele lepszy, gdyby dano mu szansę. Prymarcha popatrzył na zebranych wojowników z wyraźną dumą. Z błyskiem w ciemnych oczach pozdrowił ich wszystkich.

- Moi bracia - zawołał głosem melodyjnym i złocistym - dziś pokazaliście przeklętym zielonoskórym, co to znaczy stawić czoła Dzieciom Imperatora!

Po ładowni przetoczył się kolejny ryk aplauzu, ale Fulgrim nie przerwał; jego głos bez trudu przebijał się przez krzyki wojowników.

- Komandor Eidolon wykuł z was broń, której zielonoskórzy nie mogli sprostać. Perfekcja, siła, determinacja: te właśnie cechy stanowią o potędze tego Legionu, a wy wszyscy je dziś pokazaliście. Ta stacja orbitalna znów znajduje się w rękach Imperium, podobnie jak inne, które zielonoskórzy zajęli w daremnej nadziei powstrzymania naszej inwazji. Teraz czas ich wygnieść i wyzwolić układ Callinedes. Mój brat Ferrus Manus, Prymarcha Żelaznych Dłoni, i ja dopilnujemy, by ani jeden xenos nie postawił stopy na ziemi zajętej w imię Krucjaty.

W powietrzu dało się wyczuć napięcie. Legion czekał na rozkaz, który pośle ich w bój ramię w ramię z Prymarchą.

- Jednak większości z was, moi bracia, tu wtedy nie będzie - kontynuował Fulgrim. Miażdżący zawód, który poczuł Tarvitz, był prawie namacalny. - Legion zostanie podzielony. - Fulgrim uniósł ręce, by uciszyć jęki i lamenty, które wywołały jego słowa. - Ja sam poprowadzę niewielki kontyngent, który dołączy do Ferrusa Manusa i jego Żelaznych Dłoni na Callinedesie IV. Reszta Astartes poleci na spotkanie Sześćdziesiątej Trzeciej Ekspedycji Mistrza Wojny w systemie Isstvan. Oto rozkazy Horusa i waszego Prymarchy. Lord Komandor Eidolon poprowadzi was i będzie wami dowodził w moim imieniu, dopóki znów się nie połączymy.

Tarvitz zerknął na Lucjusza, ale nie potrafił odczytać z jego twarzy reakcji na nowe rozkazy. Czuł w sobie sprzeczne emocje: bolesne uczucie straty, spowodowane kolejną rozłąką z Prymarchą, i jednocześnie gorliwą niecierpliwość na myśl o walce ramię w ramię z towarzyszami z Synów Horusa.

- Komandorze, jeśli można - powiedział Fulgrim i gestem kazał Eidolonowi wystąpić.

Dowódca kiwnął głową.

- Mistrz Wojny po raz kolejny wezwał nas, byśmy wspomogli jego Legion w boju. Zna nasze umiejętności, a my jesteśmy wdzięczni za możliwość pokazania naszej doskonałości. Mamy ujarzmić bunt w systemie Isstvan, ale nie będziemy walczyć sami. Oprócz naszego Legionu Horus uznał za stosowne wysłać tam również Gwardię Śmierci i Pożeraczy Światów.

Na wzmiankę o tak okrutnych Legionach w ładowni rozległ się stłumiony szmer.

Eidolon się zaśmiał.

- Widzę, że niektórzy z was pamiętają walkę u boku naszych braci. Wszyscy wiemy, jak ponurą i niewdzięczną staje się wojna przez nich prowadzona, dlatego uważam, że to doskonała okazja, by pokazać Mistrzowi Wojny, jak walczą wybrańcy Imperatora.
Legion znów wzniósł okrzyk. Dzieci Imperatora korzystały z każdej szansy zaprezentowania swojego kunsztu i umiejętności, zwłaszcza innym Legionom. Fulgrim uczynił z dumy cnotę, która pchała każdego z jego wojowników na wyżyny doskonałości niedostępne dla innych.

Torgaddon nazywał to arogancją; na Rzeźni Tarvitz próbował go przekonać, że tak nie jest, ale słysząc chełpliwe okrzyki Dzieci Imperatora dookoła, stracił pewność, czy jego przyjaciel faktycznie się mylił.

- Mistrz Wojny zażądał, byśmy stawili się niezwłocznie - krzyknął Eidolon przez zgiełk. - Choć Isstvan nie leży daleko, warunki w osnowie bardzo się pogorszyły, dlatego musimy się spieszyć. Krążownik uderzeniowy "Androniusz" wyrusza za cztery godziny. Kiedy dotrzemy na miejsce, będziemy ambasadorami naszego Legionu, a zanim bitwa się skończy, Horus zobaczy, jak prowadzi się wojnę w jej najwspanialszej odsłonie.

Eidolon zasalutował, a Fulgrim, nasyciwszy się aplauzem, odwrócił i odszedł.

Tarvitz był oszołomiony. Wystawienie takich sił Astartes było czymś rzadkim; wróg, którego mieli napotkać na Isstvanie, musiał być rzeczywiście potężny. Nawet dreszczyk podniecenia na myśl o szansie udowodnienia swoich umiejętności przed Mistrzem Wojny zmalał, przytłoczony nagłym dręczącym niepokojem.

- Cztery Legiony? - spytał Lucjusz, powtarzając jak echo myśli Saula, kiedy drużyny rozeszły się przygotować do podróży. - Na jeden układ? To absurd!

- Ostrożnie, Lucjuszu, balansujesz na krawędzi arogancji - wytknął mu Tarvitz. - Kwestionujesz decyzję Mistrza Wojny?

- Nie kwestionuję - odparł szermierz obronnym tonem - ale sam przyznasz, że to jak rozgniatanie orzecha młotem.

- Być może - ustąpił Saul. - Jednak skoro układ Isstvan się zbuntował, musiał okazać nielojalność.

- Do czego zmierzasz?

- Do tego, Lucjuszu, że Krucjata miała w zamyśle przeć cały czas do przodu, na zewnątrz, podbijać galaktykę w imię Imperatora. Tymczasem co i rusz zawraca, żeby łatać pęknięcia. Mogę się tylko domyślać, że Mistrz Wojny chce wykonać jakiś dobitny gest, żeby pokazać wrogom, co oznacza bunt.

- Niewdzięczni dranie - warknął Lucjusz. - Kiedy skończymy z Isstvanem, będą błagać, żeby ich przyjąć z powrotem!

- Nie sądzę, żeby po przejściu czterech Legionów zostało wielu Isstvańczyków, których moglibyśmy przyjąć.

- Daj spokój, Saul - rzucił Lucjusz i poszedł przodem. - Zielonoskórzy odebrali ci apetyt na bitwę?

Apetyt na bitwę? Tarvitz nigdy tak o tym nie myślał. Zawsze walczył, bo chciał być czymś więcej, niż był, dążyć do perfekcji we wszystkim. Dłużej, niż sam pamiętał, starał się z całych sił naśladować wojowników, którzy byli bardziej uzdolnieni i wartościowi niż on. Znał swoje miejsce w Legionie - ale też znać swoje miejsce było pierwszym krokiem do tego, by je zmienić.
Patrząc na arogancko rozkołysany krok Lucjusza, przypomniał sobie, jak uwielbia on walkę. Lucjusz kochał ją bez wstydu i przeprosin, a taniec wśród wrogów i wycinanie w nich krwawego szlaku swoim błyskającym mieczem uważał za najlepszy sposób wyrażania samego siebie.

- Martwi mnie to po prostu - powiedział Tarvitz.

- Co takiego? - spytał Lucjusz, odwracając się do niego. Saul dostrzegł na twarzy szermierza pospiesznie ukryte zniecierpliwienie. Ostatnio widywał je na poznaczonym bliznami obliczu Lucjusza coraz częściej i smuciło go, że wybujałe ego i ambicja, by awansować w szeregach Dzieci Imperatora, doprowadzą do rozpadu ich przyjaźni.

- To, że Krucjata w ogóle musi się naprawiać. Kiedyś na doprowadzeniu do uległości się kończyło. Teraz już nie.

- Nie martw się - pocieszył go Lucjusz z uśmiechem. - Kiedy wyrżniemy parę tych zbuntowanych światów, wszystko to się skończy i Krucjata ruszy dalej.

Zbuntowane światy - Kto by pomyślał, że kiedyś usłyszy takie określenie?

Tarvitz w milczeniu pomyślał o liczbie Astartes, którzy zbiorą się w układzie Isstvan. Na stacji orbitalnej DS191 walczyły ich setki, ale Legion składał się z ponad dziesięciu tysięcy Dzieci Imperatora. Większość z nich miała się udać na Isstvana III. Sama ta liczba wystarczyła na kilka wojen. Myśl o czterech Legionach wysłanych do walki sprawiała, że po plecach przeszły mu ciarki.
Co zostanie z ukladu, kiedy przemaszerują przez niego cztery Legiony Astartes? Czy jakakolwiek rebelia może to usprawiedliwić?

- Zależy mi tylko na zwycięstwie - powiedział Tarvitz. Słowa te zabrzmiały pusto nawet w jego własnych uszach.

Lucjusz się zaśmiał, ale Saul nie umiał powiedzieć, czy było to potwierdzenie, czy kpina.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 26 listopada 2012, 18:56

El, domyślam się, że wiesz już, o co mi z Primarchami chodziło, właśnie w kontekście AL :) Co myślicie o tych tłumaczeniach powyżej? Mnie osobiście bardzo się podoba konsyliarz, mniej natomiast Prymarcha (ale to oczywiście kwestia gustu). Bardzo mieszane uczucia mam co do Mistrza Wojny w odniesieniu do Warmastera, bo chociaż to najbardziej oczywiste tłumaczenie tego słowa, jakoś zawsze utrwalał mi się w pamięci swojski tytuł marszałek wojny.

Waylander
Reactions:
Posty: 476
Rejestracja: 08 listopada 2012, 08:12

Post autor: Waylander » 27 listopada 2012, 14:51

Co do patosu u SM, tego od nich niejako oczekuje i łykam bez problemu, a w gwardyjskich opowieściach też potrafią sypnąć nim porządnie ;).
Właśnie sam zakupiłem z fabryki pierwszy tom Herezji i czytam.
Jak na razie wrażenia bardzo dobre, książka wydana jest bardzo ładnie i tłumaczenie też dobre. Mi akurat mistrz wojny przypadł do gustu.

EDIT: Jeszcze takie pytanie do weteranów serii Herezji Horusa czy to pomysł GW wprowadzony dopiero w 6ed bitewniaka, czy już w książkach z BL zwielokrotniono liczebność legionów z średnio 10 tyś do 10 0tyś?
Ostatnio zmieniony 27 listopada 2012, 15:30 przez Waylander, łącznie zmieniany 1 raz.

Araven
Reactions:
Posty: 8334
Rejestracja: 13 lipca 2011, 14:56
Has thanked: 1 time
Been thanked: 1 time

Post autor: Araven » 27 listopada 2012, 15:58

Ciekawe tlumaczenie. W razie poprowadzenia PBF-a w klimacie Warhammera 40K, piszę się do niego.

Waylander
Reactions:
Posty: 476
Rejestracja: 08 listopada 2012, 08:12

Post autor: Waylander » 27 listopada 2012, 16:23

Keth strzeż się czterdziestkowa drużyna poszukuje MG :P.

P.S. zapomniałem we wcześniejszym poście dodać żebyś lepiej nie wywoływał z czeluści warpu imienia tej po trzykroć zakutej na pale fanatyczki ;).

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 27 listopada 2012, 17:32

Kilka Legionów miało stany osobowe sięgające ponad stu tysięcy Astartes, przede wszystkim Ultramarines i Word Bearers. W powieści "First Heretic" pojawia się sugestia, że Ultramarines wzmocnili swe szeregi wchłaniając pozostałości po rozwiązanych Drugim i Jedenastym Legionach.

Waylander
Reactions:
Posty: 476
Rejestracja: 08 listopada 2012, 08:12

Post autor: Waylander » 27 listopada 2012, 18:05

Dzięki za odpowiedź, pytam się bo dotąd w podręcznikach były stany na poziomie 10 tyś. a teraz w 6 ed skoczyli do 100 tyś. takie same liczby pojawiły się w wydanej przez forgeworld Herezji Horusa i właśnie myślałem czy to skutek chęci zachowania zgodności z serią BL, bo pojawiają się tam jako specjale Garvi i inni. Właśnie ten nowy świetny podręcznik skłonił mnie do czytania serii Herezyjnej, dlatego zadam jeszcze jedno pytanie, czy w serii książkowej pojawia się sprzęt z nowego podręcznika forgeworld chodzi mi np. Rapiery(gąsienicowe platformy broni ciężkiej) albo motory antygrawitacyjne Astartes?
Ostatnio zmieniony 27 listopada 2012, 18:10 przez Waylander, łącznie zmieniany 1 raz.

Araven
Reactions:
Posty: 8334
Rejestracja: 13 lipca 2011, 14:56
Has thanked: 1 time
Been thanked: 1 time

Post autor: Araven » 27 listopada 2012, 18:15

Jeśli chodzi o bitewną wersję Warhammera VI ed. To świadoma polityka firmy, kilkukrotne do chyba aż 10 krotnego zwiększenia ilości figurek w oddziałach. Tak czytałem w bitewniaki nie gram.

ODPOWIEDZ