Żelazne Królestwa - galeria NPC

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 29 marca 2013, 17:22

Saxon Orrik

Gościńce i bezdroża Immorenu przemierzają różni wędrowcy, czasem prostolinijni i otwarci, czasami skrywający mroczne tajemnice. Wielu z tych drugich zasłania się maskami, realizując sekretne plany, których świadomość istnienia niejednemu spędziłaby sen z powiek.

Jednym z takich wędrowców, pojawiających się na szlakach od puszcz Khadoru po pustynne diuny Protektoratu jest bez wątpienia Saxon Orrik, niegdyś wyjątkowo ceniony żołnierz cygnarskiej armii i zaufany członek budzącej trwogę Inkwizycji, teraz zaś drugi po Magnusie Ashethu najbardziej poszukiwany przestępca w granicach królestwa.

Urodzony w 547 PR, Saxon Orrik wstąpił do armii w wieku dziewiętnastu lat. Służąc w jednostce rozpoznawczej na północy kraju, szybko zwrócił uwagę swych przełożonych dzięki doskonałemu talentowi do przetrwania w dziczy oraz sile charakteru i bezwzględności w realizowaniu zadań. Awansowany po roku służby do stopnia kaprala, w 567 AR dzięki rekomendacji porucznika Wallacha z 32 Kompanii Rozpoznawczej uzyskał naszywki sierżanta i przeniesienie do elitarnej 1 Kompanii CSR działającej na lesistym pograniczu w okolicach Północnej Twierdzy. Już wówczas przełożeni Orrika dostrzegali jego gotowość do poświęcania każdego środka w celu realizacji misji, również własnych podkomendnych. Nie wzbraniający się od podejmowania trudnych decyzji i wolny od dylematów moralnych cechujących wielu innych podoficerów, Saxon Orrik wydawał się doskonałym kandydatem do tej prestiżowej jednostki.

Trzy lata służby w Północnej Twierdzy przyniosły Orrikowi nie tylko stopień sierżanta służb specjalnych (awans w 570 PR), ale i bliską znajomość z późniejszym władcą Cygnaru, księciem Vinterem Raelthorne IV. To właśnie ta uchodząca za szorstką męską przyjaźń znajomość miała wiele lat później przynieść Saxonowi Orrikowi wymierne zyski i odmienić jego życie.

Lecz pozornie świetlaną przyszłość młodego rangera w armii Cygnaru przekreśliło znienacka wydarzenie, którego echo wstrząsnęło nawet królewskim dworem w Caspii.

W soleshu 571 PR dowodzący połączoną operacją CSR i żołnierzy zaciężnych sierżant Orrik zniszczył khadoriańską wioskę o nazwie Voskov, zbudowaną w strefie granicznej uważanej przez każdą ze stron za swoje terytorium. W czasach tych, za rządów króla Vintera Trzeciego, cygnarska kadra oficerska preferowała bardziej agresywny styl działania, często ocierający się o granicę kwestii moralnych i etycznych. Pewne czyny ówczesnych żołnierzy postrzegano wtedy za zgodne z regulaminem, chociaż w czasach króla Leto potępiono je jako przestępstwa wojenne.

W Voskowie pełniący rolę dowódcy Orrik nakazał eksterminację wszystkich napotkanych mieszkańców, bez względu na wiek i płeć. Rzeź cywilów najpewniej spotkałaby się z niemą akceptacją bezpośrednich przełożonych sierżanta, gdyby nie zdecydowana reakcja jednego z jego podkomendnych - młodego kaprala Victora Pendrake, który wiele lat później miał stać się jednym z najbardziej znanych i kontrowersyjnych akademików Cygnaru.

Uznając zniszczenie Voskowu za akt zbrodni wojennej, kapral Pendrake złożył stosowne zeznania przed kapitanem Gedrikiem, swoim bezpośrednim przełożonym w 1 Kompanii CSR. Wyjątkowo ceniący sierżanta Orrika Uther Gedrik podjął próbę zatuszowania całego zajścia i pewnie zdołałby dopiąć swego, gdyby nie brak subordynacji kaprala - pomijając łańcuch hierarchii Victor Pendrake wysłał raport z masakry bezpośrednio na ręce generała Colma Murrougha, jednego z najwyższych rangą oficerów Pierwszej Armii. Murrough, przejawiający wyjątkową surowość w kwestii wykroczeń godzących w ludność cywilną, nie pozwolił ukręcić sprawie głowy, a dyplomatyczne noty słane przez Khador sprawiły, że kwestia masakry stała się znana na caspiańskim dworze.

c.d.n.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 29 marca 2013, 21:49

Postawiony przed sądem wojskowym i uznany winnym wielokrotnego morderstwa, Orrik został skazany na dwadzieścia lat ciężkiego więzienia w Point Bourne, co definitywnie zakończyło jego wojskową karierę.

Były podoficer CSR okazał się nader kłopotliwym więźniem. Z różnych powodów uśmiercił kilku współlokatorów w swej celi, co zaowocowało odizolowaniem go od reszty osadzonych i zaostrzeniem reguł odbywania kary. Jak się wkrótce miało okazać, wszelkie środki bezpieczeństwa stosowane w więzieniu w Point Bourne nie były dość skuteczne, by powstrzymać człowieka pokroju Saxona Orrika.

Skazaniec otrzymywał jedzenie w drewnianej misce, bez sztućców, na dodatek przed jego celą ustawicznie pełniło straż dwóch wartowników, a mimo to w glaceusie 574 OR Orrik zdołał z więzienia uciec. Jak się okazało, ciągły nadzór nie przeszkodził mu w sporządzeniu garoty splecionej z kawałków materiału oddzieranego od własnego odzienia. Wykorzystując nieobecność jednego ze strażników sierżant zwabił drugiego z nich pod kratę i udusił z zaskoczenia. Uwolniwszy się za pomocą zabranych zmarłemu kluczy zaatakował drugiego strażnika i zabił nieszczęśnika zadanymi w głowę ciosami kolby jego własnego karabinu. Uczyniwszy to wszystko bez alarmowania reszty więziennego garnizonu Saxon Orrik zdołał opuścić sobie tylko znanym sposobem będący od trzech lat jego domem kompleks penitencjarny.

Rozpoczęte natychmiast poszukiwania spełzły na niczym, ale Orrik nie cieszył się długo wolnością. Kilka miesięcy po swej ucieczce zbieg skontaktował się skrycie z dawnym znajomym z armii, rangerem ze swojej jednostki. Ten wysłuchawszy prośby o pomoc zgodził się zapewnić uciekinierowi bezpieczeństwo, po czym wierny literze prawa i wojskowej dyscyplinie wydał go niezwłocznie władzom.

Schwytany Orrik stanął ponownie przed sądem, tym razem otrzymując wyrok dożywotniego więzienia. Chociaż zakrawa to na ironię, skierowano go do tego samego miejsca, z którego już raz zdołał zbiec: do wojskowego więzienia w Point Bourne.

I tym razem nie zagrzał tam wiele czasu, chociaż drogą do wolności nie okazała się ucieczka. Rok po objęciu władzy w Caspii, król Vinter Raelthorne IV ułaskawił swego starego przyjaciela, a krótko potem wprowadził go w szeregi umacniającej swe wpływy Inkwizycji. Będąc wprawnym tropicielem i zabójcą, Saxon Orrik szybko dowiódł swej wartości w oczach bezwzględnego i coraz okrutniejszego z biegiem czasu władcy, organizując wiele okrytych tajemnicą operacji wymierzonych w prawdziwych i wyimaginowanych nieprzyjaciół Vintera IV.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 30 marca 2013, 17:45

Chociaż wiele inkwizycyjnych akcji z udziałem Saxona Orrika wciąż okrywa głęboka tajemnica, szpiegom z otoczenia króla Leto udało się odkryć dowody na przeprowadzoną w roku 581 OR operację zlikwidowania grupy rzekomych spiskowców i czarowników ukrywającej się w pobliżu granicy z Khadorem. Co istotne, jednym z wyznaczonych wówczas za cel przeciwników króla Vintera IV okazał się były generał Pierwszej Armii Colm Murrough - co pozwala wnioskować, że uczestniczącym w obławie Orrikiem powodowała nie tylko dyscyplina i oddanie względem władcy, ale przede wszystkim kwestia osobistej zemsty.

Po Lwim Puczu w roku 594 OR Orrik znalazł się w podobnej co wielu innych lojalistów trudnej sytuacji: mógł zdać się na łaskę nowego władcy Cygnaru bądź niezwłocznie uciekać. Zaraz po pałacowym przewrocie okazało się, że król Leto nie zamierza tolerować w swym otoczeniu zauszników i współpracowników swego brata - wielu członków Inkwizycji zostało uwięzionych, wielu innych zginęło próbując stawiać opór nowym władzom królestwa.

Orrik był zbyt sprytnym i przedsiębiorczym człowiekiem, by podzielić los schwytanych inkwizytorów. Uciekając z Cygnaru zaczął wieść życie najemnego żołnierza na obrzeżach ludzkich nacji, służąc na pograniczu Protektoratu Menotha i w Khadorze pod przybranym mianem Orrusa Sannika. Sytuacja ta uległa zmianie około roku 596 OR, kiedy były ranger CSR udał się na Krwistoskałe Pustkowia, zmierzając w kierunku wschodu poprzez obszary uznawane dotąd za całkowicie niedostępne dla ludzi. Tam, gdzie inni śmiałkowie zapewne postradaliby życie, Orrik powtórzył wyczyn innego człowieka, swego władcy Vintera IV, który w 594 OR zbiegł z Cygnaru na złowrogą wschodnią pustynię na pokładzie eksperymentalnego balonu.

Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, obalony król nie tylko nie umarł na bezludnych pustkowiach, lecz zdołał przedostać się na przeciwną ich stronę, na daleki wschód kontynentu. Znalazłszy bezpieczną kryjówkę Vinter IV nawiązał w jakiś nieznany dotąd sposób kontakt z Saxonem Orrikiem, ten zaś wyruszył w śmiertelnie niebezpieczną podróż dołączając do swego pana na drugim krańcu Krwistoskałych Pustkowi.

Od tego czasu Saxon Orrik stał się zaufanym kurierem Vintera IV, przemierzając pustynię w drodze na zachód i z powrotem i przenosząc ze sobą zakodowane instrukcje dla wielu wciąż przebywających w Cygnarze sojuszników Wygnańca: Magnusa Ashetha, Dexera Siraca, a nawet wysoko postawionych oficerów królewskiej armii. Co więcej, jego wiedza na temat niebezpieczeństw czyhających na Pustkowiach okazała się bezcenna dla Imperium Skorne, przygotowujących się już wówczas do inwazji na nieświadomych tego ogromnego zagrożenia ze wschodu Immoreńczyków.

Prawda o działalności uznanego za zaginionego przestępcy dotarła na królewski dwór w Caspii po tym, kiedy uprowadzony przez Orrika profesor Victor Pendrake zdołał zbiec swym prześladowcom i przetrwał nieprawdopodobną podróż z serca Imperium Skorne na zachodnie wybrzeże Immorenu, przynosząc ze sobą niebywałe opowieści. Już sam udział Orrika w przeprowadzaniu przez Pustkowia korpusów skorne pozwolił uznać go za wroga publicznego Cygnaru, jednakże szef cygnarskiego wywiadu Bolden Rebald pozyskał dowody pozwalające sądzić, że były ranger CSR miał również własny udział w przeprowadzeniu do Llaelu forpoczt sulmenickich wojsk Hierarchy Voyle, a także w sprowokowaniu ataku Czwartej Armii na trollaki okupujące wbrew woli Caspii Dolinę Craelu.

Liczne oczy wypatrują Saxona Orrika na gościńcach od Fharinu po Mercir, ale doświadczony w kwestiach wojny podjazdowej i infiltracji ranger z pewnością nie pozwoli się łatwo schwytać, wciąż plotąc pajęczynę swych spisków i intryg mającą przybliżyć dzień tryumfu Wygnańca nad jego bratem-uzurpatorem.

Statystyki opracowywane przez Vranza...

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 26 sierpnia 2013, 20:32

Obrazek

Grim Angus

Tradycje zaciężnej żołnierki sięgają w zachodnim Immorenie tysięcy lat wstecz, stanowiąc źródło utrzymania dla niezliczonych rzesz śmiałków gotowych narażać swe życie podczas niekończących się wojen nękających pogranicza Żelaznych Królestw. Chociaż przeważająca ich część to ludzie, wśród znanych najemników nie brakuje również przedstawicieli innych rozumnych gatunków, zwłaszcza tych przejawiających naturalne predyspozycje do uprawiania wojaczki. Krasnoludy, ogruny i trollaki to nieludzie chętnie witani w szeregach zaciężnych kompanii, wielu z nich jednak decyduje się na rolę samotnych strzelców, budując krok po kroku swą reputację w zamiarze dostania się do elity świata immoreńskich najemników.

Urodzony w 559 OR Grim Angus wywodzi się najprawdopodobniej z jakiegoś niewielkiego krielu usytuowanego w ordyckim Wythmoorze. Chociaż nie wiadomo praktycznie niczego na temat jego pochodzenia, od samego początku najemniczej kariery zwracał na siebie uwagę czymś na co dzień wśród trollaków niespotykanym: znajomością kilku ludzkich języków nie tylko w mowie, ale i w piśmie. Pojawiwszy się w 582 OR w Pięciu Palcach, Angus zaciągnął się w Kupieckiej Kompanii Smoczego Jęzora. Przez rok pracował dla niej w charakterze strażnika kupieckich karawan krążących pomiędzy Pięcioma Palcami i Carre Dova, kiepsko opłacany i trzymany w ryzach drakońskim regulaminem organizacji, która nie cieszyła się wśród zaciężnej braci dobrą reputacją.

Dotrzymawszy umowy zawartej w czterech zaciężnych kontraktach młody Angus porzucił wybrzeże kontynentu i udał się na północ, gdzie dwa lata później podjął pracę w khadorańskiej Czavianie. Pełniący początkowo rolę zwykłego strażnika karawan, trollak szybko dał się poznać pracodawcom jako doskonały zwiadowca i znawca dziczy, awansując do roli głównego przewodnika kupieckich ekspedycji zmierzających do Uldenfrostu.

Sprawy miały się dobrze do chwili, kiedy kilkanaście miesięcy później Angus uświadomił sobie, że umieszczony w jego kontrakcie "podatek trollacki" w wysokości dwudziestu procent wynagrodzenia dotyczył wyłącznie nieludzi. Pouczony przez zaprzyjaźnionego Skira pracującego w tej samej filii Czaviany, Angus poczuł się znienacka oszukany przez swych khardzkich pracodawców. Nie bacząc na wszystko wdarł się do biura Czaviany w Uldenfroście domagając się od naczelnika Baraka Lichko natychmiastowego wyrównania różnic w płacach pomiędzy Khadorianami i sobą samym. Być może cały spór dałoby się załagodzić, gdyby nie krewki temperament jednego z przybocznych strażników Lichko. Nie doceniając wściekłego petenta ochroniarz sięgnął po swą broń, dając Angusowi pretekst do wyrażenia swego gniewu w najbardziej niszczycielski sposób.

Pierwszy strażnik zginął od kuli wystrzelonej z samopału prosto między jego oczy, drugi zaś został chwilę później rozpłatany ciosem osadzonego w kolbie flinty topora. Oszczędziwszy struchlałego naczelnika trollak wypowiedział swój kontakt i opuścił Uldenfrost zmierzając na południe Khadoru. Prawdopodobnie nigdy później nie dowiedział się, jak wielki wpływ na politykę personalną Czaviany wywarł jego gwałtowny wyraz sprzeciwu wobec dyskryminacji ze strony ludzi. Naczelnik Czaviany w Uldenfroście w trybie natychmiastowym zniósł restrykcje rasowe zawarte w kontraktach zawartych przez służących w organizacji trollaków, zrównując ich płace z pensjami ludzi.

c.d.n.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 02 stycznia 2014, 23:08

[center]Obrazek[/center]


Akta Gavina Kyle - Eiryss, Zguba Magów

Zdobycie informacji na temat osób związanych z Ios okazało się jednym z największych stawianych przede mną wyzwań. Co więcej, nawet w tych enigmatycznych kręgach członkowie tajemniczej organizacji zwącej się Retrybucją Scyrah uchodzą za wyjątkowo pilnie strzeżony sekret. Wyłącznie jakże życzliwa uwaga, że "żaden inny szpieg Immorenu nie podołałby temu zadaniu" skłoniła mnie do podjęcia tej misji.

W ostatnich latach nawiązałem znajomość z kilkoma Iosanami, którzy jednakże stanowczo i konsekwentnie zachowywali dla siebie powody opuszczenia krainy elfów oraz wiedzę na temat swej ojczyzny. Zastanawiam się, ilu z nich było tak naprawdę wysłannikami Retrybucji. Wygląda na to, że organizacja ta od dawien dawna działa na terytorium ludzkich królestw, a świadomość tego, że jej poczynania uchodziły dotąd uwadze wywiadowców mojego pokroju tylko dowodzi ogromu starań poczynionych przez Iosan w celu zachowania w tajemnicy jej istnienia.

Nie wiadomo mi, kiedy Eiryss przyszła na świat, albowiem niewiele wiemy na temat cyklu życia elfów. Podejrzewamy, że żyją znacznie dłużej od ludzi, ale precyzyjne szacunki wciąż pozostają dla nas niewiadomą. Eiryss równie dobrze może dziś liczyć 200 lat jak i 30. Potrafię powiązać ją z pewnymi wojskowymi meldunkami z archiwów Cygnaru i Khadoru sięgających co najmniej 20 lat wstecz, toteż gotów jestem uznać, że ma nie mniej niż 45 lat. Nie wiem też nic na temat jej statusu społecznego oraz rodziny. Skąpe informacje dotyczące Retrybucji pozwalają domniemywać, że większość wchodzących w jej szeregi skrytobójców - potocznie zwących się łowcami magów - nie posiada rodzin bądź też się ich wyrzekła. Sądzę, że w wielu z tych przypadków odrzucenie rodowych więzi stanowiło skrajny wyraz protestu wobec obecnego iosańskiego statusu quo bądź też było próbą ochrony członków rodzin łowców magów przed represjami.

Eiryss pojawiła się w oficjalnych dokumentach kompanii zaciężnych zaledwie siedem lat temu, lecz chociaż to pozornie krótki okres czasu, na bazie zarówno potwierdzonych jak i pochodzących z drugiej ręki informacji szacuję, że śmierć z jej ręki poniosło ponad stu ludzkich arkanistów, botmistrzów i zaklinaczy wszelkich nacji i narodowości.

Co ważne, nie jest ona jedyna w skrytobójczych poczynaniach na ziemiach Żelaznych Królestw. Zamieszczony poniżej fragment protokołu stanowi zapis przesłuchania iosańskiego zamachowca pochwyconego przez Khardów w 597 OR po zgładzeniu jednego z ich botmistrzów. Sześciu Szarych Magów prowadzących dochodzenie w tej sprawie postradało życie w niewyjaśnionych okolicznościach na początku 599 OR. Pewne źródła sugerują, że zamęczony przez Khardów elf współpracował kilkakrotnie w przeszłości właśnie z Eiryss.

Rany więźnia zostały opatrzone. Wymuszone magią odzyskanie świadomości. Podjęcie przesłuchania po godzinnej przerwie.

Rastovik Valdez: Mów o Retrybucji. Jak duża jest ta grupa? Ilu liczy członków? Gdzie operuje?
Więzień: (spluwa) Cuchniesz skradzioną esencją mocy. (sierżant Obliov bije więźnia) Oraz strachem. (Valkez bije więźnia). Mitrężycie swój czas. Jesteśmy wszędzie. Retrybucja jest wszędzie. Ona was odnajdzie.
Valkez: Kim ona jest? Waszą przywódczynią?
Więzień: Ona jest pomstą, karzącym aniołem! Sprowadzała śmierć na tobie podobnych, nim jeszcze przyszedłeś na świat. Nie znajdziecie jej, nie powstrzymacie jej! Naznaczyła was i wskazała na wytracenie i poprowadzi nas, byśmy was wygubili! (Obliov przypala ramię więźnia) Naznaczyła was wszystkich!
Valkez: Kim ona jest? Jak można ją odnaleźć? (Obliov przemywa rany więźnia octem) Gdzie?
Więzień: (krzyczy) Uderza z każdego cienia, z każdego zakamarka waszych ziem. Wieszczący wysyłają ją w daleki świat, ale ona wymierza karę nawet bez ich przyzwolenia. Jest płomieniem podsycanym wichrem naszej nienawiści. Jest iskrą w ciemnościach... (Obliov przypala kark więźnia. Niezrozumiały skowyt).

Rastovik Valdez doszedł do wniosku, że Retrybucja podzieliła obszar zachodniego Immorenu na sekcje operacyjne o głębokim podłożu religijnym. Niewiele więcej zdziałał w rzeczonym temacie, ponieważ zmarł w tydzień po sporządzeniu swego raportu. Moje zainteresowanie wzbudził fakt skrupulatnego ukrycia tego raportu, lecz nie zdołałem odkryć odpowiedzialnej za to osoby.

Mój respekt wobec Retrybucji wzrastał w trakcie realizacji zlecenia. Proszę zwrócić uwagę na poniższy raport, sporządzony w oparciu o wspomnienia żołnierza, który spotkał niegdyś Eiryss twarzą w twarz, kapitana magostrzelców Cedrica Griersona. W powiązaniu z następnymi dokumentami lektura tych materiałów pozwala uświadomić sobie jak daleko sięga Retrybucja realizując swe sekretne cele.

Pamiętam ją. Widywałem ją w oddali po obu stronach bitewnych pól, ale pierwsze spotkanie pamiętam najlepiej. Przyjęliśmy zlecenie na zniszczenie khadoriańskiego posterunku wzniesionego po niewłaściwej stronie Smoczego Jęzora, a pułkownik Bricegate pozyskał dla celów tej misji pewną specjalistkę. Kiedy wychynęła spośród mgieł, poczułem się w równym stopniu porażony jej pięknem i zdjęty wielkim lękiem.

Zrozumiałbyś, gdybyś ją spotkał. Jej twarz jest piękna, lecz zimna i niebezpieczna. To tak, jakbyś nazwał pięknością piorun. Piorun może być piękny, lecz za nic ma sobie twoje myśli. Ona była właśnie taka. Widziałem w tych oczach coś, co pozwalało przyjąć za pewnik, że zarówno uśmiechnięcie się do nas jak wbicie nam w plecy sztyletu byłoby dla niej decyzją tak samo prostą i nie wymagającą wcale namysłu. Była uprzejma jak na elfa, ale trzymała się na dystans. Wędrowała lasami na flankach niczym duch, a potem zniknęła, kiedy ruszyliśmy do ataku. Gdy ujrzałem ją ponownie, pojawiła się w ułamku chwili i zaczęła zabijać Szarych Magów. Ich zaklęcia pryskały w zdumiewający sposób. Wspomnienie po dziś dzień budzi we mnie ciarki.

Walczyła niczym tancerka. Widok był urzekający, a zarazem napawał przerażeniem. Zabiła wszystkich, których zdołała dopaść, a potem dołączyła do nas na przeciwnym krańcu posterunku. Wzięła zapłatę od pułkownika i oznajmiła, że nie może z nami pozostać. Pamiętam, że kiedy odprowadzałem ją wzrokiem, naszła mnie nagle zdumiewająca myśl. Pomyślałem, że to jedyna szansa, by ją zabić.

Pewnie cię to zdumiewa, zwłaszcza po tym wszystkim, co dla nas zrobiła, ale tak właśnie pomyślałem. W głębi duszy czułem, że nie walczyła dla naszej sprawy ani nawet dla złota, które wzięła jako zapłatę. Odniosłem wrażenie, że ktoś ogarnięty taką pasją i tak biegły w zabijaniu jest zbyt niebezpieczny, by można było pozwolić mu żyć. Kogoś takiego nie można kontrolować, komuś takiemu nie można ufać. Dzisiaj walczy z tobą ramię w ramię, ale jutro już nie. Pomyślałem, że lepiej byłoby jej odebrać życie tamtego dnia niż kiedyś spotkać się ponownie po przeciwnych stronach. Dużo później dowiedziałem się, że zaledwie miesiąc wcześniej pracowała na zlecenie załogi posterunku, który zniszczyliśmy i znała osobiście tamtych Szarych Magów. Wciąż nie potrafię sobie wybaczyć, że wtedy nie strzeliłem, ponieważ nigdy więcej nie miałem okazji do równie czystego strzału jak wtedy.


Dowódcy armii wszystkich Żelaznych Królestw zaciągają pod swe rozkazy specjalistów biegłych w zwalczaniu nieprzyjacielskich czarodziejów i Eiryss nie jest tutaj wyjątkiem. Możliwości zarobkowe łowców magów w szeregach wojsk zaciężnych wydają się niczym nie ograniczone, ale podejrzewam, że Iosanie mają w takich praktykach dużo głębszy cel. Wspomnienia kapitana Griersona okazały się czubkiem góry lodowej i skupiły mą uwagę na pewnym przemyślnym schemacie działania skrytobójców z Ios. Jak sama nazwa wskazuje, łowcy magów specjalizują się w zabijaniu ludzkich arkanistów - zadaniu nader niebezpiecznym dla samych zamachowców. Jak znacząco ktoś taki może zwiększyć szanse powodzenia mordu studiując wpierw wnikliwie swą ofiarę, być może nawet jako pozorny sojusznik? Tego rodzaju praktyki stoją w jawnej sprzeczności z kodeksem wojsk zaciężnych, ale prawa najemników zostały stworzone przez ludzi i z myślą o ludziach. Jeśli me podejrzenia są prawdziwe, czas spędzony przez Eiryss u boku wielu zaciężnych botmistrzów i czarodziejów tylko zwiększa zagrożenie uosabiane w jej postaci.

c.d.n.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 03 stycznia 2014, 23:55

Wygląda na to, że po siedmiu tygodniach wypadów khadoriańskie patrole zaprzestały naruszania granicy. Czerwoni szubrawcy z upodobaniem przechodzili na naszą stronę ostrzeliwując pograniczne osady. Od czterech dni panuje całkowity spokój, toteż zwolniliśmy ze służby część zaciężnych żołnierzy, ale wciąż trapi mnie pewien niepokój. Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że w okolicach Twierdzy Szram czai się jakieś niebezpieczeństwo. Nie jestem przy tym jedynym, który podskakuje na widok dziwnych cieni. Gotów jestem przysiąc, Padri, że coś nas śledzi.

Bardzo żałuję, że nie mam ze sobą najemniczki, która pracowała dla nas kilka tygodni temu. Niczym prawdziwa zjawa, siała zgrozę wśród Khardów, doskonale znając się przy tym na sztuce wojny podjazdowej. Potrafiła pozbawiać ich arkanistów mocy czy życia świetnie wymierzonymi bełtami kuszy bądź ostrzem swego miecza. Słyszałem wcześniej narzekania, jakoby była szorstka w obejściu i trudna we współpracy, sam jednak wcale tego nie doświadczyłem. Czułem się bezpieczniej mając ją w pobliżu. To prawda, że starała się trzymać na uboczu, ale okazała się znacznie przyjaźniejsza niżbym sądził. Odniosłem wręcz wrażenie, że troszczyła się o mnie, chociaż nie wiem, dlaczego. Potrafiła przypilnować naszego bezpieczeństwa, a z zadawanych przez nią pytań gotów byłem wywnioskować, że się o mnie martwiła. Być może była jedną z tych osławionych osób obdarzonych darem wieszczenia i wiedziała, że wisi nade mną jakieś niebezpieczeństwo? Gdyby tylko nasze kieski były pełniejsze, moglibyśmy przedłużyć jej kontrakt o następne kilka tygodni.


Niepokojące hipotezy wysnute na podstawie wspomnień kapitana Griersona nabierają jeszcze większego znaczenia po lekturze powyższego listu. To prywatna korespondencja ordyjskiego bormistrza kapitana Grovina Cardolvio, datowana na drugą połowę 598 OR. Tydzień po wysłaniu tego listu oficer ów zaginął w trakcie patrolu. Ordyjscy żołnierze odnaleźli go nagiego i przybitego do pnia drzewa, z poderżniętym gardłem. Zapewne nie podejrzewał, że jego prześladowca mógł być tą samą osobą, która wcześniej w jego mniemaniu tak się o botmistrza troszczyła. Rzecz jasna nie posiadam niezbitych dowodów na poparcie tego zarzutu, jedynie bardzo silne przeczucie.

Szukając innych źródeł informacji na temat Eiryss skontaktowałem się z pewnym starym znajomym, jednym ze znanych mi osobiście iosańskich ekspatriantów. Pelyth Vrir, ceniony kupiec specjalizujący się w obrocie luksusowymi dobrami, od dawna wspiera elfy opuszczające Ios z powodów politycznych.

Całe życie temu spotkałem Eiryss, przybyłą wprost z Ios i rozpaloną gniewem, lecz wyśmienicie skrywającą swe emocje. Nie darzę przyjaźnią fanatyków i odesłałem precz wielu innych, których posądzałem o przynależność do Retrybucji, wszelako Eiryss gładko mnie zwiodła. Wiesz, że pierwszego zabójstwa dokonała właśnie tutaj, w Merywynie? Tak, upatrzyła sobie czarodzieja z Loży Złotego Tygla, sprowadziła do mojego domu i ukrzyżowała na ścianie spiżarni. Miejscowi stróże prawa obarczyli mnie odpowiedzialnością za ten mord, toteż musiałem porzucić tamten dom i zacząć wszystko od nowa. Lecz to jeszcze nie tragedia.

Członkowie Retrybucji to fanatycy. Tłumaczenie ich pobudek zajęłoby zbyt wiele czasu, a przy tym zdradziłoby ci coś, czego nie powinieneś wiedzieć. Dość rzec, że mój lud stoi w obliczu ogromnej tragedii, która może się odcisnąć potwornym piętnem na całym następnym pokoleniu. Nie sądź, że silę się teraz na przesadną dramaturgię. Niektórzy spośród moich postrzegają tę zapowiedź zguby za zamierzony atak i ślubowali zniszczyć ludzkość, którą o tę tragedię obwiniają. Nie mają rzecz jasna żadnego dowodu na poparcie swych zarzutów, ale czy fanatycy potrzebują dowodów? Nic ich nie powstrzyma, nic nie zmieni poglądów.

Na początku nie cieszyli się zbytnim posłuchem wśród ludu Ios. To, co teraz powiem może wprawić cię w konsternację, ale tak naprawdę większość członków Retrybucji zamieszkuje nie |Ios, tylko wasze ludzkie królestwa, w sekrecie czyniąc swoje. Mają schowki i bezpieczne kryjówki, kurierów i broń. Bardzo się troskam tym, że w ostatnich czasach zaczęli zyskiwać na popularności również w Ios. Pogłoski głoszą, jakoby nawet niektóre rody orężników okazały ostatnio przychylność ich sprawie. Każdego roku moi ziomkowie stają się bardziej radykalni, mniej skorzy do pójścia za głosem rozsądku.

Spójrz na Eiryss, która od tak dawna żyje pośród was. Rozumie was ludzi równie dobrze jak ja sam, a mimo to jej nienawiść wciąż gorzeje. Mimo wszystkich wyniesionych dotąd doświadczeń wciąż nie dostrzega w was niczego więcej jak tylko celu swej misji. To jej prawdziwa tragedia. Mądrość i determinacja tylko pogłębiają jej żądzę zabijania. Takie pobudki czynią ją i jej pobratymców niezwykle niebezpiecznymi dla obu naszych ludów. Chociaż w teorii Retrybucja skupia swój gniew jedynie na tych ludziach, którzy praktykują magię, wiemy obaj doskonale, dokąd może to zaprowadzić. Jeśli oni zapoczątkują otwartą wojnę, ta pochłonie nas wszystkich bez wyjątku.


Muszę przyznać, że spotkanie z Vrirem napełniło mnie głębokim niepokojem, zwłaszcza w kontekście wieści nadesłanych przez moich przyjaciół w kręgach khadoriańskiego Kościoła Morrowa. Sugerują one, że niedawno doszło na północy do jakiegoś tragicznego w skutkach nieporozumienia związanego z niewiadomym elfim przedmiotem o ogromnym religijnym znaczeniu. Co gorsza, wracając z Merywynu natrafiłem na pozostałości po oddziale cygnarskich magostrzelców w lasach na północ od Corvisu i pół tuzina tajemniczych postaci, które natychmiast rozmyły się w gąszczu. Przy połowie ciał znalazłem wciąż nabite runolety.

Gavin Kyle

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 06 stycznia 2014, 18:29

Morvahna Jesienne Ostrze

Gromadzenie informacji na temat druidki zwanej Morvahną można przyrównać do wyrywania zębów goraksowi. Niemniej jednak udało mi się zdobyć nieco wiedzy na temat jej przeszłości oraz obecnych poczynań. Podobnie jak w innych zleceniach, moje źródła informacji na temat druidów często pozostają niepotwierdzone, toteż proszę mieć to na względzie przy studiowaniu poniższych materiałów.

Morvahna Jesienne Ostrze urodziła się około roku 560 OR, lecz podobnie jak wielu innych druidów zewnętrznie nie ucierpiała z racji upływu czasu. Naoczni świadkowie opisują ją jako piękną i pełną energii kobietę przed trzydziestką. Nie wiadomo niczego o jej rodzinie, aczkolwiek upodobanie do mocy ukrytych w esencji życia i ziemi pozwala domniemywać, że wywodzi się z rejonów rolniczych, być może z Midlundu w północnym Cygnarze bądź południowych krańców Llaelu. Ponieważ druidzi przygarniają pod swą opiekę dzieci przejawiające magiczny talent zwany wildingiem, najczęściej odtrącone przez własnych rodziców, wątpię w to, by utrzymywała jakiekolwiek kontakty z krewnymi; nie zdobyłem również żadnych informacji na temat tego, by posiadała jakiekolwiek potomstwo.

Opierając się na meldunkach pochodzących z różnych źródeł określiłem w przybliżeniu terytorium znajdujące się pod kontrolą Morvahny: Czarny Bór, Sójcze Bagniska, Gnarl, Wisielcza Knieja, północna część Błyszczącej Kniei, szereg wysp wzdłuż Potrzaskanego Wybrzeża oraz wschodni Wyrmwall.

Jak już wspominałem, uważa się, że Krąg zabiera pod swą opiekę dzieci mogące skrywać w sobie druidyczne moce. Sama Morvahna nie jest tu zapewne wyjątkiem i chociaż nie zdołałem dotrzeć do wspomnień jej druidycznej inicjacji, poniższy dokument może rzucić nieco światła na proceder uprowadzania wyjątkowych według Kręgu dzieci.


Do konstabla Artisa Caylana, od szeryfa Odgera Rolfe z Marchii Wysokich Wód.

Jak panu zapewne doskonale wiadomo, Marchia Wysokich Wód to nic więcej jak tylko zbieranina kilku niewielkich rybackich osad, których mieszkańcy trzymają się siebie i nie przejawiają sympatii wobec przejezdnych. Niemniej jednak zdarzenia ostatnich dni skłaniają mnie ku wnioskowi, że w tym zapomnianym zakątku świata zaczęło się dziać coś złego. Zająłem się tą sprawą, wszelako uważam, że zmuszony jestem poprosić o pomoc przedstawicieli władz z Merciru.

W Wysokich Wodach dochodzi czasami do zniknięć dzieci. Najczęściej przyczyną tego są utonięcia, bo dzieci kręcące się zbyt blisko brzegu bywają porywane przez fale i unoszone na otwarte morze. Chociaż to zapewne przykre, takie rzeczy się zdarzają. Czasami też malcy padają ofiarą drapieżników zamieszkujących pobliskie bagniska; dość często, by nie budziło to niepokoju wśród wszystkich prócz pogrążonych w smutku rodzin. Lecz kilka nocy temu przepadł bez śladu dziewięcioletni syn Arisa Connera i chociaż mógłby pan uznać to za kolejny zwyczajny nieszczęśliwy wypadek, pewne dziwne zajścia i wydarzenia utrwalają mnie w przekonaniu, że nie był to bynajmniej przypadek.

Po pierwsze, od prawie dwóch tygodni niemal każdej nocy od strony oceanu pojawiała się gęsta mgła. Późną zimą i wczesną wiosną mgła nie jest dla nas niczym zaskakującym, ale w środku lata? Przesłuchałem blisko tuzin rybaków zarzekających się, że dostrzegli w tej mgle jakieś ruchliwe ciemne kształty i słyszeli mrożące krew w żyłach wilcze wycie. Korin Conner zniknął w nocy, kiedy mgła była najgęściejsza.

Jeśli to nie jest dla pana dowodem samym w sobie, co z obcymi przejeżdżającymi przez nasze osady bez popasu? Widywano ich regularnie w okresie zamglenia i często krótko po nim. Wędrowali w grupkach po trzech bądź czterech, czasami w towarzystwie postaci w czarnych szatach, zawsze zmierzając na południe. Nigdy wcześniej nie widziałem takich ludzi, uzbrojonych po zęby i okrytych płaszczami z wilczego futra. Nigdy nie zamieniali z miejscowymi więcej niż kilku słów, ale jeśli ktoś pytałby mnie o zdanie, odrzekłbym, że czegoś szukali. Albo też coś odnaleźli.

I jeszcze kilka słów na temat samego zaginionego dziecięcia. Korin Conner od zawsze uchodził za dziwnego chłopca, lecz w tygodniach poprzedzających zniknięcie prawdziwie oszalał. Wiem, że dzieci w tym wieku bywają nieznośne, ale w zachowaniu Korina było coś nienaturalnego. Warczał i obnażał zęby za każdym razem, kiedy zbliżał się do niego ktoś obcy, ugryzł nawet w rękę Toba Harrika, kiedy ten chciał podać mu słodką bułkę. Kilka razy jego matka odnajdywała go nocą nagiego na zewnątrz chaty, tarzającego się w błocie i wyjącego do księżyca. Nigdy wcześniej o niczym takim nie słyszałem.

Być może zostanę posądzony o śmieszność, ale wszystkie te dziwne zajścia: zaginione dziecko, mgła, tajemniczy wędrowcy - cuchnie wręcz na milę mroczną magią. Słyszał pan zapewne to samo, co ja, opowieści o druidach wyczyniających Morrow jeden wie jakie rzeczy na bezimiennych wyspach wzdłuż wybrzeża. Lękam się, że to wcale nie czcze wymysły.



Zamieszczone poniżej fragmenty pamiętnika są najwcześniej datowanymi informacjami tyczącymi się samej Morvahny. Wyszczególnione wpisy dzielą od siebie niemal dokładnie dwa lata. Pamiętnik należał do naczelnika wioski w pobliżu Kniei Wisielców, wyratowanej z opresji przez młodą druidkę niezmiennie kojarzącą się właśnie z Morvahną. Jej pomoc okazała się cenna, ale zapłata za nią znacznie wyższa aniżeli tego oczekiwano.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 06 stycznia 2014, 19:10

24 Katesha 585 OR

Dzięki Morrowowi, że zesłał nam swego wysłannika na ratunek. Błogosławione niechaj będzie jego imię! Padające tego roku deszcze okazały się bezlitosne. Z trudem dojrzewające plony niszczały wskutek powodzi i zgnilizną, grożąc nam śmiercią głodową. Bez nich nie zdołalibyśmy przetrwać mroźnych zimowych miesięcy. Rozważałem już pomysł przyśpieszenia żniw o jeden miesiąc w zamiarze uratowania chociaż cząstki zbóż, ale Morrow sprawił, że nie było to konieczne.

Samotna i wyzbyta lęku, wyszła do nas z północnych lasów, wkroczyła do wioski i poprosiła o to, byśmy z nią porozmawiali. Chociaż sprawiała wrażenie bardzo młodej, jej uroda jawiła się nader dojrzale, niczym zrodzona z mistycznych mocy drzemiących w ziemi, wodzie i powietrzu. Miała przy sobie wielki miecz, tak długi i ciężki, że w głowie się nie mieściło, iż potrafi go unieść, a co dopiero władać nim w walce.

Kiedy przemówiła, usłyszeliśmy cudowny głos, melodyjny i dźwięczny, zdolny poruszyć w nas jakąś pierwotną nutkę. Mówiła niewiele, ale jej słowa przyniosły nam wybawienie. Obiecała powstrzymać nieustające deszcze, uratować nasze plony i pobłogosławić nas płodnością wszelkiego rodzaju przez najbliższe dwa lata. Dopiero po upływie tego czasu miała zjawić się ponownie, by zażądać zapłaty za swą pomoc.

Wszyscy czuliśmy moc bijącą od tej dziwnej młodej kobiety z puszczy. Słyszałem z ust wielu słowo "druid" i wszystko wskazuje na to, że czerpała swą magię z mocy drzemiącej w ziemi, ale dla mnie zawsze pozostanie wysłanniczka Morrowa, albowiem to do niego dniami i nocami zanosiłem swe modły o wybawienie i wierzę, że to właśnie on mnie wysłuchał.

Kiedy przystąpiliśmy na zaproponowane warunki, odeszła z wioski znikając w lesie i nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Miało to miejsce dziesięć dni temu i od chwili tej nie spadła ani jedna kropla deszczu więcej. Co jeszcze bardziej zdumiewające, nasze zboża zaczęły rosnąć w niebywałym tempie, bez wątpienia wspomagane druidyczną magią. Przez wszystkie lata mego życia nie widziałem niczego podobnego. Będziemy jedli bardzo dobrze najbliższej zimy.

14 Katesha 587 OR

Jesteśmy zgubieni. Dwa lata temu zawarliśmy pakt z kobietą, którą uważałem za wysłanniczkę Morrowa, lecz która musiała być służką Thamar! Dzisiejszego dnia trzech dzikich ludzi wkroczyło do wioski i zażądało połowy naszych plonów jako zapłaty za pomoc udzielaną przez Jesienne Ostrze przez dwa minione lata. Dano nam trzy dni na zebranie trybutu.

To prawda, że przez te lata cieszyliśmy się dobrą pogodą i nadzwyczaj bogatymi żniwami, ale zastanawiam się teraz, czy miały one cokolwiek wspólnego z tą kobietą. Być może ona po prostu wykorzystała naszą bezbronność w czarnej godzinie. Wszystko, co się potem wydarzyło mogło być po prostu korzystnym dla nas zbiegiem okoliczności, lecz sądzę, że nie ma to już najmniejszego znaczenia. Ona weźmie sobie to, czego zechce.

Ludzie, którzy przybyli w imię swej pani wręcz nie przypominają ludzi. Byli okryci zwierzęcymi skórami i nosili wielkie topory, których najwyraźniej często używali. Zachowywali się niczym zwierzęta, a kiedy przemawiali, ich głosy przypominały gardłowy warkot. Żądanie połowy plonów było przerażające samo w sobie, lecz oni domagali się również żywej daniny. Jeden z nich pochwycił stojącą zbyt blisko Elishę Finn, która wyszła z chaty, by przyjrzeć się obcym. Nie sądzę, by zależało im na tym, kogo zabierają. Krzyczała i próbowała wyrwać się z uścisku, ale zatkali jej usta i błyskawicznie skrępowali. Musieli to robić wielokrotnie w przeszłości.

Narzeczony Elishy, Bernal Masci - dzielny Bernal! - nie zamierzał pozwolić im na odejście ze swą oblubienicą i rzucił się na ratunek z siekierą drwala. Nim zdążył choćby się zamachnąć, potraktowali go niczym drażniącego psa, obalając na ziemię i wytrącając z rąk oręż. Jeden z tych dzikusów uderzył go pięścią w twarz i z miejsca pozbawił nieszczęśnika przytomności. Byliśmy zbyt przerażeni, by cokolwiek uczynić, kiedy ci poganie zabierali Elishę do lasu. Jak moglibyśmy cokolwiek zrobić? Nie jesteśmy wojownikami, tylko rolnikami, naszym orężem pozostaje kilka toporów do rąbania drewna i myśliwskich łuków. Lecz mimo to czuję się winny, że nie spróbowaliśmy.

Poganie nasłani na nas przez Jesienne Ostrze oznajmili, że przybędą za trzy dni i zabiorą to, co należy do ich pani. Być może oddadzą nam wówczas Elishę, a może ona już nie żyje, złożona w plugawej ofierze potworowi, którego oni mają za swego boga. Drżę na całym ciele na samą myśl o czymś takim. Damy im wszystko, czego zażądali. Musimy to uczynić. Niektórzy z nas najpewniej umrą z głodu tej zimy, ale lepszy niepewny los w zimie niż pewna śmierć za trzy dni.

Niechaj nas Morrow ma w swej opiece.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 06 stycznia 2014, 20:04

Poniższy tekst jest fragmentem pracy profesora Pendrake napisanej w roku 606 OR na temat rosnącej populacji Tharnów. Przemyślenia profesora rzucając pewne światło na zaangażowanie Morvahny w zdjęcie z tego barbarzyńskiego ludu ciążącej na nim boskiej klątwy.

Powszechnie wiadomo, że Tharnowie znaleźli się swego czasu na krawędzi zagłady. Byli ludem trapionym daleko posuniętą bezpłodnością, przejawiającą się niebywale niskim poziomem narodzin. Łatwo pojąć, że społeczeństwo tak wojownicze jak Tharnowie nie miało perspektyw na przetrwanie i ledwie trzydzieści lat temu ich liczebność spadła do zaledwie garstki. Lecz sytuacja ta uległa drastycznej zmianie w przeciągu ostatnich dwudziestu lat i Tharnowie ponownie zaczęli rosnąć w siłę. Narodziny bliźniąt i trojaczków stały się czymś pospolitym, a liczebność młodych sprawnych wojowników zwiększyła się tak dalece, że ich grabieżcze rajdy na cywilizowane ziemie znów zaczęła zagrażać stabilności Żelaznych Królestw.

Skąd tak raptowna zmiana sytuacji? Dlaczego skazani na wymarcie Tharnowie cieszą się w dzisiejszych dniach tak wielką płodnością? Podjąłem próbę zgłębienia tej tajemnicy.

Tharnowie nie dzielą się z cywilizowanymi ludźmi wiedzą o swej historii i kulturze, zawsze niebezpieczni i nigdy nie warci zaufania z naszej strony. Spędziłem niedawno trochę czasu z plemieniem zamieszkującym południowe obrzeża Ciernistej Puszczy, przez długie tygodnie zabiegając bezustannie o ich akceptację. Pierwsze próby nawiązania kontaktu spotykały się niezmiennie z pogardą bądź nawet otwartą wrogością. Sądzę, że tylko moja biegłość w orężu wzbudziła na tyle respekt z ich strony, że nie zabili mnie na miejscu za jawną bezczelność. W końcu moje starania przyniosły pewien rezultat i starsza kobieta biegła w strasznych obrządkach magii krwi zgodziła się ze mną spotkać. Nosiła imię Athara i okazała się bezcennym źródłem informacji na temat nieoczekiwanego zwrotu w dziejach ludu Tharnów.

Athara wyjawiła mi, że jej lud żył długo w przekonaniu o istnieniu ciężkiej klątwy zwanej Dziesięcioma Plagami. Klątwa ta sprowadziła na barbarzyńskie plemiona wiele cierpień, wśród nich zaś najgorsze z wszystkich: wzmiankowaną wcześniej niepłodność. Ta akuratnie historia jest elementem powszechnie znanego folkloru i nie okazała się dla mnie niczym zaskakującym, bo znam ją z cygnarskiego punktu widzenia. W roku 295 OR Tharnowie z Ciernistej Puszczy ulegli podszeptom czczącej Thamar królowej Khadoru Cherize i wyruszyli przeciwko cygnarskiej armii zadając jej ciężkie straty. Krótko potem barbarzyńcy zaczęli się zmagać z dziesiątkującą ich klątwą. Morrowianie wierzą, że przekleństwo owo zostało zesłane na Tharnów przez samego Morrowa jako kara za oddanie się w służbę Thamar. Nie wiem co prawda jak wiele wiary można pokładać w religijną argumentację, wszelako bywałem już świadkiem znacznie bardziej zaskakujących zjawisk.

Jak klątwa przestała istnieć? Athara twierdziła, że było to zasługą potężnej druidki zwanej Morvahną Jesienne Ostrze. Kilkadziesiąt lat temu przybyła ona pomiędzy Tharnów i zdjęła z nich przekleństwo poprzez odprawienie wielu rytuałów w czasie, kiedy wszystkie trzy księżyce Caenu znalazły się we właściwej koniunkcji z ciałem niebieskim zwanym Okiem Żmija. Do dzisiejszego dnia Tharnowie wymawiają jej imię niemal z boskim uwielbieniem. Ich oddanie wobec Morvahny za ratunek wykracza dalece poza zwyczajową wdzięczność. Barbarzyńcy ci przekonani są, że druidka - bez wątpienia władająca potężnymi mocami - wpłynęła też wymiernie na ogromną płodność barbarzyńców w ostatnich latach.

Bez wątpienia mamy tu do czynienia z bardzo wpływową postacią, zapewne jedną z przywódczyń druidycznego związku. Nie pojmuję do końca, czemu właściwie uwolniła Tharnów od klątwy, lecz czyniąc to zaskarbiła sobie oddanie ludzi, którzy gotowi są w jej imię walczyć i umierać bez choćby cienia wahania.

ODPOWIEDZ