Kufel Bajarza I – Honor Tabadanu

Ostrogar. Stolica świata. Siedziba najwyższego boga, wiecznie żywego Katana. Dom setek tysięcy rozumnych istot, zarówno śmiertelnych jak i nieumarłych. Metropolia pełna przepychu, chwały i nagromadzonej przez tysiące lat wiedzy uczonych. Pod strzelistymi murami Pałacu Katana, na brukowanych marmurem szerokich ulicach, przelewają się wielobarwne tłumy, a gwar rozlicznych języków tworzy nie cichnącą ni dniem ni nocą melodię. Obok przepięknych świątyń wszystkich uznanych bogów orchijskiego panteonu, obok pałacyków butnej szlachty uruk-hai i ich popleczników, obok kwartałów zamożnego mieszczaństwa i dzielnic cenionych rzemieślników natrafić tam można również na miejsca, w których wytchnienia szukają ci, którym w doczesnym życiu nie poszczęściło się zbyt dobrze.

Do miejsc tych należy tawerna zwana „Kuflem Bajarza”, wciśnięta pomiędzy zbożowy magazyn kupca Michelona i szkutniczy warsztat braci Bruthalów, usytuowana opodal wejścia do cieszącej się złą sławą dzielnicy Chłopskie Krocze. W tawernie tej bywają goście, którzy na Placu Karczemnym lub w Srebrnej Przystani rychło wzięci byliby w dyby albo co gorsza, oddani w ręce wiecznie szukających żywych ofiar kapłanów Seta. Przestępcy i łotrzykowie wszelkiej maści zasiadają tam przy starych butwiejących stołach pospołu z mającymi za sobą lata świetności dziwkami, racząc się lichym piwem i pełną ości rybną polewką.

Lecz nawet tam czasami pojawiają się przybysze, których opowieści sprawiają, że pijacki gwar milknie na chwilę, a skrzące się ciekawością oczy tracą swe zwyczajowe zmętnienie. Wówczas to w tawernie zapada cisza, w której słychać jedynie trzask knotów w olejnych lampkach i dźwięk słów kolejnego wędrownego bajarza. A jeśli opowieść przypada słuchaczom do gustu, jej autor może liczyć na darmowy wikt i dach nad głową przez jedną noc.


Starzec, który wślizgnął się do wnętrza tawerny nie wzbudził większego zainteresowania. Owinięty równie wiekowym podróżnym płaszczem, sprawiał wrażenie człowieka wyjątkowo ubogiego – co w „Kuflu” miało swe dobre strony, albowiem wieściło przybyszowi spokojną wizytę. Oparta o drewniany blat kontuaru Frygha zadarła wyżej brodę, kiedy stary człowiek stanął obok niej rozglądając się kaprawymi oczami za barmanem.

– Nie okazujemy miłosierdzia żebrakom – oznajmił stojący za ladą Silvanus, półelf o twarzy naznaczonej licznymi tatuażami mającymi ukryć stare szramy po nożu – Pokaż mi monety albo idź do kaplicy Askabadana.

Frygha prychnęła słysząc szyderstwo dźwięczące w głosie cynicznego mieszańca, po czym obejrzała się przez ramię na starca ciekawa jego odpowiedzi. Jej usta otworzyły się nieznacznie w wyrazie zaskoczenia, demonstrując w całej okazałości mocno zarysowane orcze kiełki.

– Daj mi kufel piwa i trochę zupy – poprosił ochrypłym głosem wędrowiec, który zdążył już wyciągnąć spod płaszcza mieszek, w którym coś kusząco pobrzękiwało.

– To nie są nasze pieniądze, katańskie – oznajmił przyglądający się podejrzliwie złotej monecie Silvanus – Sprawia wrażenie uczciwie wybitej, co dobrze ci wieści, starcze. Takim, co płacą fałszywą monetą obcinamy tu uszy.

Zaintrygowana Frygha obróciła się w kierunku barmana i jego klienta, z przyzwyczajenia i mimowolnie pociągając za sznurki dekoltu tak, by jeszcze mocniej wyeksponować swe piersi. Starzec zerknął kątem oka na jej widoczne w wycięciach sukni ukarminione sutki, ale nie okazał pianickiej czcicielce większego zainteresowania.

– Przybywasz z zamorskiego kraju? – spytała niskim głosem dziewczyna – Z Osmundu?

Cudzoziemiec prychnął z dezaprobatą na dźwięk pytania, potrząsnął przecząco głową.

– Gdybyś nie była piękną kobietą, uznałbym takie posądzenie za zniewagę – odparł oschłym tonem – Jestem rodzonym Tabadańczykiem, klnę się na Gorlama. Nic mnie nie łączy z podłymi Osmundczykami prócz morskiej granicy. Jam jest syn wielkiego księstwa i poddany czcigodnego Tabarda Drugiego.

– Bywają u nas w Ostrogarze Tabadańczycy – skwitował Silvaran, który w międzyczasie ugryzł monetę chcąc się do końca upewnić o jej autentyczności – Wszelako prezentują się znacznie lepiej od ciebie, starcze. Dostanio odziani i majętni, w płytowych zbrojach i w otoczeniu dobrze odkarmionej służby. Rycerze z prawdziwego zdarzenia, ot co. Może cię z nimi łączy miejsce urodzenia, ale chyba nic więcej. Gdzie ci tam do honorowej szlachty Tabadanu, mężnych pojedynków i zalotów do pięknych księżniczek.

– Myślisz, że wiesz wszystko o moim kraju? – starzec schował sakiewkę, wyprostował się mimowolnie przyoblekając swe oblicze w złowieszczą czerwień – Wiesz tyle tylko, co widzisz, nic więcej. Pozwól, że opowiem ci coś więcej.

– Wszyscy wiemy jak pięknie się mieni reputacja Tabadańczyków. Księstwo honoru, księstwo starych wartości i sprawiedliwych praw, męstwa, odwagi i praworządności. I wszystko to prawda, ale po prawdzie tylko wówczas, gdy sprawy się mają szlachetnie urodzonych tego kraju. Jeśli chcecie, opowiem wam historię o rycerskich ideałach Tabadanu. Ta historia nie zaczyna się wcale od szlachetnie urodzonych, oj nie. Opowiem wam o pewnym człowieku z dzikiej kniei na północ od Tahar-garu, ludzkim myśliwym o imieniu Mortmer. Zawołany myśliwy i niezrównany był z niego łucznik, chociaż na książęcym dworze nikt o nim nie słyszał aż do pewnego pamiętnego dnia. Wracając z łowów na skraju Sosnowej Gęstwy, myśliwy ów posłyszał odgłosy zawziętej bitwy na śmierć i życie, toczonej na trakcie wiodącym ku stolicy księstwa. Był człekiem odważnym i nie stroniącym od pomocy w potrzebie, toteż pośpieszył czym prędzej w tamtą stronę.

W tawernie zapadła w międzyczasie głęboka cisza, a wątła postać starca przykuła spojrzenia wszystkich siedzących przy stołach gości. Choć w głosie przybysza pobrzmiewała wyraźnie nuta zamorskiego akcentu, bywalcy „Kufla” bez trudu rozumieli jego opowieść.

– Dobrzy bogowie czuwali nad nieszczęśnikami na gościńcu, albowiem zacny Mortmer zjawił się tam w ostatniej chwili. Niewielki orszak zmierzający ku miastu został osaczony przez wędrowną bandę orkonów, przebrzydłych krwiożerczych istot za nic mających sobie kulinarne praktyki cywilizowanych ludów. Ostre zęby i długie pazury tych orkokształtnych bestii poczyniły straszne żniwo wśród orszaku, rozrywając eskortę, służbę i konie na krwawą miazgę. Część ze stworów pożywiała się wprost na gościńcu wpychając do paszczy oderwane od kości mięso, reszta zaś napierała ze zwierzącą wściekłością na ostatnich ocalałych broniących przystępu do szlacheckiej karety.

Cudzoziemiec – słusznie uznany przez obytych z akcentem talinoi bywalców tawerny za rodowitego Tabadańczyka – potrafił manipulować emocjami swych słuchaczy, umiejętnie gestykulując dłońmi i sugestywnie podnosząc głos, toteż tu i ówdzie wśród gości dało się usłyszeć strwożone westchnięcia.

– Tego dnia Mortmer dowiódł niezbicie swego łuczniczego kunsztu. Niczym awatar samego szlachetnego Gorlama bądź cielesna manifestacja woli Tfama Boskiego Łowczego, człek ten szyjąc z niebywałą celnością z łuku powalił kolejno wszystkie zaślepione żądzą krwi bestie. Zasłał ich odrażającymi truchłami gościniec, nie oszczędził ani jednej. Kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, odkrył coś niezwykłego. Otóż ocaloną z rzezi pasażerką karety była piękna księżniczka ze starego tabadańskiego rodu, tani Ksenia Regis, zaręczona z synem diuka Oliberta ze Szmaragdowej Prowincji. Dowódca jej eskorty, powszechnie szanowany gorlamicki rycerz, wydając na rękach Mortmera ostatnie tchnienie poprzysiągł, że wyborny w łuku chłop w uznaniu dla swego bohaterskiego czynu zostanie wyniesiony do szlacheckiego stanu.

– Chłop wyniesiony na tana?! – zapytał ze zdziwieniem jeden ze słuchaczy – Nieczęsto się tak zdarza, chociaż słyszałem podobne opowieści. Wszelako podług prawa katańskiego nie wynosi się takiego zasłużonego od razu na podobnie wysokie progi. Nie miał ci on stać się mieszczaninem, szanowanym elem?

– Przyrzeczono mu, że stanie się szlachcicem – potwierdził starzec, a kiedy wypowiedział te słowa, na jego pomarszczonej twarzy pojawił się ulotny cień dezaprobaty; jak gdyby on sam nie do końca wierzył we własną opowieść albo nie godził się w duchu na tak hojną nagrodę dla myśliwego – Rycerz oznajmił to w obecności swych giermków i księżniczki i chociaż zaraz potem wyzionął ducha, na dworze najwyższego księcia nie ukrywano tej nadzwyczajnej obietnicy. Z trudem za to ukrywano coś innego: wzburzenie, niedowierzanie i niechęć wobec plebejusza wynoszonego na książęce sale, w których sama jego obecność jawiła się dyshonorem dla szlachetnie urodzonych. Dumna czcigodna arystokracja Tabadanu poczuła się dotknięta przyrzeczeniem, którego w opinii wielu konający rycerz nie powinien był nigdy wyrzec. Chłop mianowany szlachcicem jawił się członkom starych rodów wynaturzeniem równie wielkim jak ubite przez niego orkońskie maszkary. Niechęć tę podsycali liczni kapłani, którzy szeptali w uszy możnowładców ostrzeżenia, że nagroda dla Mortmera zaburza boski ład i porządek świata i stanowi niebezpieczny precedens, podług którego słusznie mozolące się dla swych panów chłopstwo może postradać rozum i szacunek dla lepszych od siebie i uznać, że chłopstwu też się coś więcej w życiu należy od miski rybnej polewki i motyki do obrabiania pola. I że być może do uszu umierającego swój jad wlewał w chwili śmierci jakiś bóg ciemności, chaotycki najpewniej i gotowy ład świata burzyć.

– Lecz wielki książę uznał moc przyrzeczenia gorlamickiego rycerza i uczynił to, czego honor od niego wymagał. Sprowadzony do stolicy nieszczęsny myśliwy został pasowany szlachcicem, otrzymał zaszczytny tytuł tana, spłachetek nieurodzajnej ziemi na skalistym północnym wybrzeżu, oręż ze starych zapasów w zamkowym arsenale, steranego długim życiem giermka i równie wiekowego pegaza z postępującym reumatyzmem. Nie zyskał ani przychylności możnowładców ani wdzięczności ocalonej księżniczki ani nawet szlacheckich przychodów godnych najpośledniejszego arystokraty.

– Lecz byli tacy w starych rodach dumnego Tabadanu, którzy uważali, że nawet to było aktem nadmiernej łaski i zbyt hojną nagrodą. Wierni rycerskim ideałom, etosowi gorlamickich kultów i przeświadczeniu o niezmienności porządku świata, nie potrafili ścierpieć myśli o plebejuszu obnoszącym się z tytułem szlachcica. Przeznaczenie musiało im sprzyjać, chociaż upleciono je na ołtarzach bogów, którzy nie mogli uchodzić za miłosiernych.

– Krótko po pasowaniu zacnego Mortmera na rycerza wybuchła nieszczęsna Wojna Rybna pomiędzy Tabadanem i Osmundem. Wszyscy pamiętamy jak straszne były te niedawne czasy i jak wiele krwi niepotrzebnie wówczas przelano miast gotowienia się na najazd potwornych, bezbożnych i plugawych ponad wszelką miarę sharanów. Nawet w tym miejscu, pośród was drogich słuchaczy, z pewnością znajdą się tacy, którzy ucierpieli w tej wojnie albo znają kogoś, kogo ona pokrzywdziła… Lecz powróćmy do historii zacnego tana Mortmera. Podobnie jak wszyscy inni rycerze wielkiego księcia, został on czym prędzej zawezwany pod rozkazy tronu, by bronić wyspy przed Osmundczykami. Wziął udział w pamiętnej Bitwie Tysiąca Piór i podobnie jak wielu innych znamienitych arystokratów Tabadanu postradał w niej życie. Jego przeszyte strzałą ciało spadło z siodła pegaza i roztrzaskało się o przybrzeżne skały, wszelako ocalało na tyle, by świadkowie tego upadku mogli później przysięgać, że śmiercionośna strzała tkwiła w plecach zacnego Mortmera, nie zaś w jego piersiach. Po pamiętnej klęsce wiele gorzkich słów wylano na dworze wielkiego księcia, wiele toczono tam sporów obwiniając się wzajemnie i szukając pocieszenia w obnażaniu cudzych słabości. Wówczas to raz jeszcze księstwo usłyszało o tanie Mortmerze, parweniuszowskim tchórzu bez cienia honoru, uciekającym na złamanie skrzydeł przed równie tchórzliwymi Osmundczykami. Tak właśnie tan Mortmer stał się namacalnym dowodem na to, że to bogowie decydują o życiu i roli każdego śmiertelnika, jednych czyniąc szlachcicami, innych zaś chłopami, i że wszelka ingerencja w ten ustanowiony przez panteon porządek musi wzbudzić boski gniew. I opowiadano też wiele o wątłych charakterach poślednich klas społecznych, nie przystających w niczym do kasty rycerskiej, nie mogących nawet marzyć o tym, aby się ze szlachetnie urodzonymi równać. Potem zaś o tanie Mortmerze miłosiernie zapomniano.

Starzec zamilkł na dłuższą chwilę czekając, by jego opowieść dobrze zapadła w pamięć słuchaczom. Niektórzy bywalcy tawerny milczeli wraz z nim kiwając wieloznacznie głowami, inni poczęli szeptać między sobą znacząco.

– Taka widać płynie z tej historii nauka dla wszystkich – oznajmił w końcu jakiś zażywny półork w kaftanie płatnerza – Nie lza się pchać tam, gdzie bogowie nie chcą i nie lza zawiścić innym lepszego losu. Gdzie rycerski honor i błękitna krew, tam pospólstwa nie trza, jeno szacunku dla szlachetnie urodzonych i respektu, a zwłaszcza synów i córek Katana Boga Najwyższego. Dobrze prawię?

– Każdy tabadański szlachcic bez wahania przyzna ci rację, zacny przyjacielu – odpowiedział zamorski przybysz – Wszelako musicie wiedzieć jeszcze jedno. Pewna plotka głosi, że ta strzała, która tkwiła w plecach tana Mortmera nie miała błękitnego upierzenia, jeno czarne. Że wystrzelił ją nie jakiś osmundzki marynarz, jeno Mortmerowy giermek, którego sowicie opłacili za ten czyn możnowładcy ze starych rodów z Tahar-garu pod wodzą namiestnika królewskiej mennicy. Giermek ten podobno zaraz potem uciekł z księstwa, bo znając twarz swego pryncypała i wziąwszy z jego rąk kieskę złota lękał się o własne życie. I jeśli to prawda, to może oznaczać, że honor i etos tabadańskich rycerzy tak się ma do waszych wyobrażeń, jak Świetliści Archoni do Ciemnych.

– A jak ty mniemasz, starcze? – z głębi sali padło pytanie wypowiedziane przez jakiegoś rumianego hobbita – Może to być prawda?

– Myślę, że nigdy jej nie poznacie – odpowiedział wiekowy Tabadanczyk pochylając głowę w geście ukłonu, co oznaczało zarazem kres opowieści. Wnętrze tawerny wypełnił natychmiast gwar rozmów, zgiełk komentarzy tyczących się zasłyszanej właśnie historii. Nanatar wychynął zza kontuaru i dał ręką znak Silvaranowi, ten zaś jął gotowić dla starca darmową wieczerzę.

– Masz z powrotem swój pieniążek – oznajmił gospodarz wręczając przybyszowi otrzymaną wcześniej złotą monetę – To była ciekawa historia, przeto nakarmimy cię dzisiaj za nic.

Starzec pochylił głowę w wyrazie podzięki, a potem wrzucił złotego olarda do ściśniętej w dłoni kieski.

Ściśniętej zbyt kurczowo, by Nanatar mógł dojrzeć wypełniające ją po brzegi złote monety naznaczone znakiem królewskiej mennicy z Tahar-garu.

Bookmark the permalink.

10 Comments

  1. Czytałem przed premierą. Bardzo zacne. Mam tylko pytanie o podtytuł – Kufel Bajarza I – czy to oznacza, że możemy spodziewać się kolejnych części? Jeśli tak, to już się cieszę.

  2. Tak, to ma być seria takich krótkich opowieści z "Kufla Bajarza". Zainspirowały mnie mające już ćwierć wieku komiksy z magazynu Inferno, osadzone w świecie WFRP. Nie wszystko da się naturalnie zaadoptować do świata KC, ale mam już gotowe szkice na dwie następne części.

    Ponieważ pracuję nad trzema artykułami nie mającymi nic wspólnego z KC (IK, DrecarE, Degenesis), chciałbym tymi "Kuflami" przetykać newsy na mainie, żeby się kacetowi puryści całkiem na nas nie obrazili!

  3. Przeczytam na spokojnie i dam znać co myślę. A co do purystow to chyba bardziej na autora się poobrazali.
    Szkoda czasu na obrażania. Zycie krótkie, tyle pomysłów w głowie. Otworzyłem moja "starą szufladę" i sypne ze dwie trzy rzeczy z tych uniwersalnych psaujacych do każdej przeróbki KC.

  4. Do znudzenia będę powtarzał Keth, bo to nie pierwszy i pewno nie ostatni raz piszę: Weźże chłopie do napisania jakiejś własnej powieści fantasy. Sapek pójdzie w zapomnienie.

  5. Oj, bo kurde niepotrzebnie Keth się obawia dłuższej fabuły. Może chociaż na opowiadanie go namówimy. Bo warto. Wszak fabułę można zawsze skonsultować. 😉
    Fajny tekst. Trzyma cały czas ten równy ponury klimat.

  6. Keth, "my KCtowi puryści" długo czekaliśmy ale naprawdę było warto. Kawał świetnej roboty – jak zawsze zresztą. 8art i Suriel mają rację namawiając cię na coś większego, przyłączam się do ich prośby.

  7. Uwielbiam Twoje pióro Keth. Lekkie, pobudzające z łatwością wyobraźnię sprawia, że przez tekst po prostu się płynie. Czytałeś o tym wiele razy. Do sugestii powyższych się przyłączam- jeśli nie dłuższy tekst to może zbiór opowiadań połączonych jakimś wątkiem. Rozumiem też, że musi to płynąć z inspiracji i ochoty, ale "KCtowy purysta" zawsze lubi się rozmarzyć. Dziękuję.

  8. Dziekuję Keth . Bardzo przyjemnie się czytało.

  9. Zawsze miło wrócić do KC-towych klimatów. Opowieść ciekawa i z morałem. Dwuznaczna. Można ją opowiedzieć nawet gyby w karczmie siedzieli przedstawiciele szlachty Tabadanu. Tyle, że o czarnej strzale cicho i półgębkiem. Każdy ją zrozumie po swojemu. Szlachcic jako nagana aby "świń nie uczyć latać", a buntownikom z chłopstwa jako przestroga aby zawsze chronili tyły i nie ufali "szlachetnym".
    Czekam nad kolejne opowiastki.

  10. Tan Darugar Gladiator

    Aż miło poczytać. Zawsze gdy natrafiam na takie " mięsko", mam chęć wykorzystać to do jakiegoś scenariusza i trochę popykać w KCetki 🙂 Z pewnością zaś wykorzystam informacje z opowiadanka jako rozszerzenie wiedzy o świecie Ochrii. Swoją drogą bardzo dobrze się czytało i trzyma klima,t który wrzeszczy: chcę więcej !!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *