Sprawy rodzinne – część 5

Zager łaził długo po Placu Karczemnym, pozornie bez celu, przypatrując się w milczeniu straganom i przechodniom, szacując ich wzrokiem i czegoś szukając. Odwiedził kilka karczm z kolei, przysiadywał w nich nie kupując niczego, potem opuszczał je na widok podchodzących do ławy pachołków. Paru usmarkanych i brudnych uliczników obrzuciło go ogryzkami, bo zwrócił na siebie ich uwagę naciągniętym aż po nasadę nosa kapturem, ale żaden z podrostków nie ośmielił się za nim pójść. Zager zignorował uliczników, chociaż kusiło go przez chwilę, by któremuś dla nauczki złamać parę kości. Wytrwale szukał czegoś innego.

W „Lisiej Norze” szczęście się w końcu do niego uśmiechnęło.

Był to lokal dość obskurny, o kiepsko oheblowanej podłodze i osmolonej od dymu świec powale, zastawiony drewnianymi stołami i ławami. Mimo wczesnej pory siedziało w nim kilku robotników zapijających ziołową herbatą pajdy chleba ze smalcem, ale to nie oni zwrócili uwagę stojącego w progu Zagera.

Wokół stołu ustawionego pośrodku karczmy siedziało pięciu rosłych drabów o iście bandyckich gębach, w tym dwóch zarośniętych mieszańców o rysach zdradzających domieszkę orkowej krwi. Już pierwszy rzut oka na uwalony resztkami jedzenia blat stołu, założone nań nogi gości i ich sprośne docinki uświadomiły hogurowi, że piątka mężczyzn nie należała do gości chętnie widywanych przez karczmarzy.

Mina stojącego w drzwiach składziku człowieka z liczydłem w rękach utrwaliła Zagera w tym przekonaniu. Człowiek ów, bez wątpienia właściciel lokalu, gapił się na piątkę niechlujnych klientów wzrokiem na poły przerażonym, na poły pełnym rozpaczy, najwyraźniej jednak nie zamierzał ich wyrzucić: albo zbyt się ich bał albo czuł się w obliczu natrętów zupełnie bezsilny.

– I co tak przestępujesz z nóżki na nóżkę, co? – ryknął jeden z półorków celując ogryzionym kurzym udkiem w ładną młódkę o grubych warkoczach stojącą za kontuarem – Nie bój się, chodź tu do nas, myśmy są w chędożeni wyborni, nie będziesz się skarżyła, a srebra też ci nie pożałujemy!

Zager uśmiechnął się ironicznie w cieniu kaptura widząc, że dziewczyna wcale się obleśnej propozycji nie przestraszyła, spozierała bowiem na amanta całkiem chętnym wzrokiem, za to w stronę karczmarza zerkała z wyraźną obawą.

– Co się strachasz, głupia? – zarechotał inny drab, człowiek o przeciętym blizną policzku i złotym kolczyku w prawym uchu – Tatka się boisz? Nie bój się, tatko złego słowa nie powie!

– Jagoda, do piwnicy, gąsiorka przynieś! – podniósł głos gospodarz, a jego polecenie zostało powitane z miejsca kakofonią niechętnych okrzyków, ktoś rzucił nawet w niego objedzoną z mięsa kością – Ruszaj się, dziewko, nie stój za barem jak kołek!

Dziewczyna posłała zalotne spojrzenie w stronę jurnego półorka, a potem z wyraźnym rozczarowaniem zniknęła na schodkach prowadzących do piwniczki. Sam gospodarz, wciąż z głęboko nieszczęśliwą miną na twarzy, odkopnął niecelnie rzuconą kość i wlazł za kontuar udając, że ściera go szmatką.

– A ty czego się gapisz, kmiocie?! – krzyknął człowiek ze złotym kolczykiem kładąc prawą dłoń na rękojeści przypasanej do boku szabli – Mam ci ten durny łeb odciąć?!

Zager drgnął słysząc ten okrzyk, bo pomyślał, że oprych woła do niego, ale okazało się, że groźba skierowana była pod adresem jakiegoś robotnika, który zbyt długo spoglądał w stronę stołu wulgarnych gości i który nie dość szybko odwrócił głowę napotkawszy zaczepne spojrzenie jednego z nich.

– Zabieraj się stąd, zasrańcu! – nie ustępował bandzior, próbując niepewnie podnieść się z ławy i zdradzając nieskładnymi ruchami spore upojenie alkoholem. Trzej robotnicy naradzili się śpiesznie przyciszonymi głosami, a potem zabrali manatki i wyszli z karczmy nie zwlekając ani chwili dłużej.

Hogur przyjrzał się kątem oka skórzanym kaftanom opryszków oraz ich broni. W grupie byli bez wątpienia pełni buty i arogancji, ale Zager domyślał się, że w obliczu przeważającego wroga uciekaliby co sił w nogach. Tacy ludzie żerowali na słabszych, pastwiąc się nad nimi i gnębiąc w poczuciu swej bezkarności. Mężczyźni mieli przy pasach miecze lub szable, hogur mógł też iść w zakład, że chowali gdzieś noże, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Karczmarz się tych ludzi bał, ale on był słabym człowiekiem – Zager żywił wobec niego nie tyle politowanie, co pogardę.

Miecze i noże były niczym wobec potęgi magii.

Hogur wyszedł bez słowa z karczmy, odszedł kilka kroków w bok, zaczął się przyglądać przemierzającym ulicę przechodniom. Dojrzawszy jakiegoś człowieka rozmawiającego ze śmiechem ze swym ziomkiem w mieszczańskim stroju, rybak spozierał na niego przez dłuższą chwilę w ogromnym skupieniu, potem zaś skręcił gwałtownie za róg karczmy wchodząc w pusty ciasny zaułek i odwracając się plecami do ulicy.

Gdyby ktoś podszedł wówczas do Buratarczyka, usłyszałby kilka bardzo cichych i kompletnie niezrozumiałych słów szeptanych z wysiłkiem w zamierzchłym dialekcie ludzi bagien, którego nie używano od czasu rozpowszechnienia Wspólnej Mowy.

Gdyby ten ktoś posunął się jeszcze dalej i spojrzał pod kaptur drgającego spazmatycznie mężczyzny, najpewniej uciekłby czym prędzej z dzikim krzykiem grozy, przekonany o tym, iż postradał zmysły albo że jakiś wysłannik piekieł przybył właśnie po jego duszę.

Mięśnie twarzy Zagera poruszały się w sposób zupełnie przeczący prawom natury, deformując oblicze młodzieńca i pozostawiając je na chwilę gładką maską, w której tkwiły szklące się bólem kruczoczarne oczy. Upiorna maska znikła po krótkiej chwili, twarz hogura przybrała zaś zupełnie nowego kształtu, ukształtowana magiczną energią na podobieństwo oblicza mężczyzny, któremu Zager chwilę wcześniej się tak uważnie przyglądał.

Podobieństwo było porażające, tak doskonałe, że człek ów na widok hogura pewnie z miejsca by zemdlał.

Zager odetchnął głęboko, poprawił swój płaszcz, a potem wszedł ponownie do „Lisiej Nory” zmierzając szybkim krokiem wprost do kontuaru. Piątka niechlujów przy środkowym stole wznosiła właśnie kolejny toast, toteż żaden z nich nie zwrócił na nowego klienta uwagi.

– Kłopoty? – mruknął Zager opierając się o kontuar i wskazując dyskretnym ruchem ramienia na opryszków.

–A tobie co do tego? – odburknął właściciel, wciąż szorując szmatką blat w próżnej nadziei na pozbycie się wyjątkowo głęboko wżartej w drewno plamy – Jeśli nie chcesz mieć własnych kłopotów, lepiej się stąd zabieraj, i to już.

– Boisz się – stwierdził Zager wbijając swe niesamowite oczy w twarz mężczyzny po drugiej stronie kontuaru – Boisz się ich tak bardzo, że trzęsiesz się na samą myśl o tym, że mogą się na ciebie rozgniewać. Kim oni są? Strażnikami miejskimi? Najemnikami w służbie miasta?

– To bandyci, zwykli bandyci – odparł wbrew sobie samemu karczmarz, chociaż jego mina zdradzała, że cała ta konwersacja wcale mu się nie podobała – Łażą to tu, to tam, robią zamęt, zaczepiają kobiety.

– I pewnie nie płacą – kiwnął głową Zager – Co do kobiet, widziałem, że mają chętkę na twoją córkę. Jeśli jej wygodzą całą piątką, parę dni się nie podniesie na nogi. Chciałbyś tego?

– A co mam zrobić? – syknął karczmarz czerwieniejąc z bezsilnego gniewu – Wezwać strażników miejskich? Dostaną srebro w łapę i wyjdą, a wtedy tamci wezmą się za mnie.

– Powiem ci, co masz zrobić – Zager uśmiechnął się słysząc pytanie karczmarza, a jego uśmiech mroził mężczyźnie krew w żyłach – Idź na zaplecze i przygotuj dwieście sztuk srebra, po pięćdziesiąt sztuk w woreczku. Nie wracaj tutaj, dopóki cię nie zawołam i nie wypuszczaj na salę córki, jeśli ci jej zdrowie miłe.

– Co ty chcesz zrobić, człowieku? – jęknął karczmarz blednąc dla odmiany – To źli ludzie, z nimi nie ma żartów.

– Wierzaj mi, nie masz się o co lękać, bylebyś tylko naszykował srebro – odparł Zager – To ja jestem złym człowiekiem, to ze mną nie ma żartów. Jeśli zapłacisz, ci ludzie nigdy więcej nie będą cię nachodzić. Zapłacisz?

Karczmarz milczał przez długą chwilę, spoglądając ponad ramieniem Zagera na piątkę swych gości. Milczał i milczał, ale hogur był cierpliwym człowiekiem i rozumiał doskonale niezdecydowanie właściciela knajpy.

– Zapłacę – szepnął w końcu karczmarz – Rób, co chcesz, byłem nie ucierpiał ja ani moja córka. Jeśli kto będzie pytał, rzeknę, żem cię nigdy w życiu nie poznał.

Zager uśmiechnął się ponownie, tym samym lodowatym uśmiechem, odwrócił się plecami kontuaru spoglądając na piątkę opryszków niczym wąż na stado myszy.

W przeciwieństwie do wielu innych początkujących adeptów magii, Zager nigdy nie odczuwał potrzeby sięgania dłonią po zawieszony na szyi pod ubraniem amulet. Trzewiskręt nauczył swego wychowanka nie tylko szorowania drewnianej podłogi, prania przepoconych ubrań i gotowania ziołowych wywarów, przekazał mu również kilka sekretnych sztuczek, którymi parali się jego pochodzący w prostej linii od ludu bagien przodkowie. Jedną z tych sztuczek było niebywale użyteczne w praktyce absorbowanie przenoszonej w amulecie energii poprzez bezpośredni kontakt ze skórą czarownika.

Hogur rzucił pierwsze zaklęcie zbliżając się statecznie do stołu niechlujnych awanturników, odczekawszy wpierw, aż jeden z nich zacznie żłopać piwo z dzierżonego oburącz glinianego garnca. Młodzieniec wyszeptał słowa mocy prawie niesłyszalnie, ledwie poruszając ustami, wystarczyło to jednak w zupełności, by efekt zaklęcia poraził opryszków.

Żłopiący piwo wielkimi haustami półork zacharczał nagle, wypuścił naczynie z rąk i złapał się za gardło czerwieniejąc na zarośniętej gębie. Garniec poturlał się po stole, spadł na posadzkę i rozbił z trzaskiem, a z jego skorupy wyciekło brejowate coś o obrzydliwym zapachu zgnilizny.

– Bellu, pomiłuj! – wrzasnął inny łotrzyk, ten mocny w pysku, który przed chwilą wygrażał robotnikom – Co ci jest, Ghulak? Coś ty wypił?

Czwórka rzezimieszków zerwała się czym prędzej z ław spozierając z grozą na swego wymiotującego konwulsyjnie kompana, który padł na czworaki i zdawał się wyrzucać z siebie całą zawartość trzewi, brudząc spienioną wydzieliną posadzkę, swój kubrak i buty ziomków.

– Bogowie, niech ktoś wezwie znachora! – ryknął drugi mieszaniec, nie potrafiąc się zdecydować, czy przy kompanie przykucnąć czy lepiej przezornie się od niego oddalić – Patrzajcie na moje żarcie! Co to jest?

Na blaszanym talerzu niedojedzona kasza ze skwarkami przeobraziła się w równie odrażającą breję co piwo pierwszego półorka, roztaczając po wnętrzu karczmy wywołujący zawroty głowy smród.

Maskacz stanął wyprostowany przy stole, opierając się zgiętą w kolanie nogą o ławę i spoglądając prosto w oczy draba z kolczykiem w uchu.

– Takoś mi się widzi, że nie zechcecie posłuchać po dobroci, jak wam rzeknę, byście stąd uciekali na zbity pysk? Ale jeśli to uczynicie, w zamian nic gorszego prócz potknięcia się o próg nie powinno was spotkać.

– Ty kurwi synu! – wyrzucił z siebie drab z kolczykiem – Tyś nas potruł, gadzie jeden! Bebechy ci wypruję, klnę się na Bella!

Opryszek był szybki, Zager nie mógł mu tego odmówić, poruszał się ze zwinnością ulicznego nożownika, z taką też wprawą sięgnął prawą ręką po noszony przy pasie kordelas.

Drugą zaś uczepił się rękawa hogura zamierzając widać wytrącić go szarpnięciem z równowagi i pociągnąć wprost na dzierżone ukośnie od dołu ostrze.

Lecz Zager potrafił równie szybko splatać słowa mocy, więc kiedy opryszek łapał sękatymi paluchami jego ramię, amulet młodzieńca zawibrował ledwie wyczuwalnie przesyłając do jego krwioobiegu ogromną dawkę magicznej energii.

W opinii Trzewiskręta zaklęcie to było jedną z najbardziej morderczych pułapek na nierozważnych przeciwników hogura i towarzysze draba ze złotym kolczykiem zapewne by zdanie starego znachora podzielili. Karczmą wstrząsnął huk tak potworny jakby się sufit oberwał i faktycznie, spod sklepienia posypały się chmury gryzącego w oczy wapiennego pyłu. Porażony ładunkiem elektrycznej energii opryszek wygiął się w łuk wydając z siebie potępieńczy skowyt, a potem odleciał od hogura niczym człowiek zdzielony kowalskim młotem, przetaczając się po blacie stołu i lądując bezwładnie po jego drugiej stronie. Potworny odór spalenizny omal nie zwalił z nóg pozostałych opojów. Sondując mentalnie swój amulet Zager stwierdził, że jego zasób energii skurczył się niepokojąco, ale też zużycie magicznej energii przez rzucone właśnie zaklęcie nie należało do skromnych.

Lecz z min przerażonych opryszków wywnioskował, że być może dalsze czarowanie wcale nie było potrzebne. Słowa potrafiły zdziałać czasami wiele więcej od oręża lub magii.

– Czy jeszcze ktoś jest chętny do wyprucia mi flaków? Jeno niechaj się niepotrzebnie nie klnie, bo to obraza, takie czcze zaklinanie…

Hogur wciągnął w nozdrza gryzący zapach spalenizny, przeniósł spojrzenie w stronę drzwi karczmy. Kilka ludzkich głów wejrzało do środka zwabionych donośnym hukiem, ale widok dwóch ciał sprawił, że gapie zniknęli za progiem równie szybko jak się tam pojawili. Dorodna córa gospodarza wystawiła nos z piwniczki, pisnęła przestraszona i zaszyła się ponownie w podziemiach budynku, podobnie jak jej ojciec w kantorku na zapleczu.

Trzej nietknięci dotąd łotrzykowie trzymali dłonie w pobliżu szabel i noży, żaden z nich nie wykonał jednak ruchu mogącego zdradzać wrogie zamiary. Zager pojął z miejsca, że mężczyźni nie byli głupcami i nie zamierzali podejmować niepotrzebnego ryzyka.

– Czego od nas chcesz? – zapytał niski człowiek o skołtunionych rudych włosach, noszący przepoconą pod pachami koszulę, na której wciąż można było dostrzec nie dość dobrze sprane pozostałości po zakrzepłej krwi – Nie znam cię, więc nigdy sobie w zwadę nie weszliśmy. Po co to było?

Rzygający jak kot rzezimieszek przewrócił się z łoskotem na bok, skulił w kłębek w kałuży własnych wymiocin, zaczął jęczeć rozdzierająco. Drugi oprych, okropnie poparzony i dymiący na całym ciele, nie ruszał się wcale, a żaden z kompanów nie wykazywał większej ochoty do sprawdzenia, czy aby jeszcze dycha.

– To Mścibor cię nasłał, co? – odezwał się półork ze złotym łańcuchem na szyi, dziwnie nie pasującym do obszarpanego brudnego ubioru włóczęgi – A miała być między nami zgoda. Do ciebie nic nie mamy, ale jemu nie popuścimy. Powiedz mu zatem, że może sobie tę zasraną karczmę pod protektoryję brać, ale koniec między nami pokoju. Od jutra poleje się krew, tego może być pewnikiem, bo złamał kodeks.

– Ale na dzisiaj dwa trupy wystarczą… – to mówiąc Zager zdjął z głowy kaptur – Możemy się chyba pożegnać, bo wy chyba nie chcecie dołączyć do tych na ziemii, a mnie taka rozróba wystarczy…

Bandyci zastanawiali się nad czymś jeszcze chwilę, być może dumając czy aby jednak nie zaryzykować i nie skoczyć w trójkę na samotnego czarownika. Ich wahanie przesądził zdławiony jęk, który wydostał się z gardła potwornie poparzonego człowieka dymiącego smrodliwie na podłodze. Zager spojrzał na niego z pewnym zainteresowaniem, uniósł brew nieco zdziwiony, że tamten wciąż dycha.

– Twardy ów – kiwnął głową hogur – Patrzajcie, kolczyk mu się w uchu całkiem stopił, złoto spłynęło, ale on ciągle żyw. Zaiste, twardy musi być, bo zwykłego człeka tym zaklęciem od środka gotuję niby kurze jajko. Bogowie mu widać sprzyjali, chociaż na pobożnego mi nie wygląda.

Te słowa przesądziły o wszystkim. Trzymając dłonie z daleka od broni opryszkowie pochwycili czym prędzej swych towarzyszy – dwóch ujęło pod pachy człowieka z wtopioną w skórę warstewką złota krzywiąc przy tym swe nosy, trzeci postawił na nogi toczącego ślinę z ust nieszczęśnika podtrutego piwem. Oglądając się co chwila ostrożnie za siebie wszyscy zniknęli czym prędzej za progiem karczmy, pozostawiając po sobie brudne miski, kałużę wymiocin i mdlący odór spalonego mięsa.

Hogur poczuł się nieco dziwnie w całkowicie opustoszałej sali.

– Na Oriaka i Bella! – stęknął karczmarz wystawiając nos z kantorka – Poszli sobie?

– Poszli – odpowiedział Zager – Srebro masz?

Gospodarz wyciągnął zza pleców ręce, położył na blacie kontuaru cztery mieszki, na widok których chłopakowi zaświeciły się oczy. Rybak podszedł do lady, rozsznurował jedną z ciężkich sakiewek, przesunął między palcami dłoni kilka srebrnych monet.

– Nie miałem tyle srebrników, trochę wymieniłem na złoto – mruknął karczmarz spoglądając wciąż lękliwym wzrokiem na porzucony przez opryszków stół – Ale wszystko razem jest warte dwieście. Nie przeliczysz?

– Nie – odpowiedział złowróżbnie niskim tonem Zager – Jeślibym potem pomiarkował, żeś mnie na zapłacie ukrzywdził, tędy rychło tutaj wrócę… a sam żeś widział jak kończą ci, którzy do sporu ze mną chwaccy.

– Zgadza się co do monety – odparł natychmiast karczmarz – Bierz te sakiewki i idź stąd, a żwawo! Nie chcę, by nas kto widział jak razem rozprawiamy. Jak mnie o ciebie będą pytać, rzeknę, żeś obcy był i sam z siebie zadarł z tamtymi! Idź już!

Hogur przywiązał mieszki starannie do ukrytego pod kapotą pasa, uśmiechnął się chłodno na pożegnanie i wyszedł bez słowa za próg gospody, prosto w promienie słońca i gwar głosów przechodniów.

– Tatku! – zza jego pleców dobiegł piskliwy głos córki karczmarza – Co tam tatko wyprawia na górze z tym obcym?! Tu na dole całkie wino pokwaśniało w beczkach, wszystko szlag trafił! Jak to się mogło stać?!

Zager uśmiechnął się raz jeszcze, po czym ruszył w głąb ciasnej uliczki, zmierzając przed siebie pozornie bez celu.

Jego smoliście czarne oczy lustrowały bacznie otoczenie, niczym bystre ślepia drapieżnika czyhającego na nieostrożną ofiarę.

Bookmark the permalink.

0 Comments

  1. Hehe, ale zły ten hogur. 🙂

    -Mścibor i Jagoda – to słowiańskie, nie pasuje do KC. No i gdzie to "el", o co mnie się czepiano w przygodzie?

    Niemniej opowiadanko fajne. Styl fajny bo sama "intryga" nie wali na kolana złożonością. Ot, robota dla złego i wyrachowanego pana, który rozprawia się z paskudnikami tego świata. Zupełnie w moim stylu 😀

    Czas coś swojego wrzucić 😀

  2. Jagoda – to nie boli o ile jagody są na orchii 🙂
    A Mścibor – to prawda, aż za bardzo jedzie polonizacją.

  3. [quote]No i gdzie to "el"[/quote]
    A w którym miejscu brakuje tego "el"? Bo z tego co pamiętam to główni bohaterowie pochodzą z chłopstwa.

    [quote]A Mścibor – to prawda, aż za bardzo jedzie polonizacją.[/quote]
    W kontynuacji, w której mój bohater ma zaszczyt uczestniczyć, moja postać nazywa się Pomścibor 🙂

  4. ja powiem krótko: :/uklon

  5. Ja tylko tak w kwestii technicznej 😀
    Zagarowi to chyba wcale nie opłacał się ten interes. Wnioskuję z charakteru, że dobry człek to nie jest, więc nie chciał dla karczmarza dobrze, tylko zwyczajnie chciał zarobić, a tu taki błąd. 200 szt srebra to 2 szt. złota. Zagar rzucił podczas tego wydarzenia 3 czary, więc na pewno wydał więcej niż 1 PM, w takim razie interesu to On nie zrobił. Czarodziejem to może jest przyzwoitym, ale ekonomistą to żadnym.:DB)

  6. Wybaczcie Mścibora, faktycznie troszkę za daleko się w jego przypadku posunąłem. Większość imion bohaterów wywodzących się z kręgów buratarskich ma imiona o brzmieniu zbliżonym do słowiańskiego, ale nie pochodzą one wprost z historycznych źródeł, Mścibor jest pierwszym tutaj wyjątkiem (Trzewiskręt, Trzęsikęsek, Pchełek, Łamignat, Gusłek, Pasibrzuch).

    Interes się Zagerowi zupełnie nie opłacił, ale hogur posiadł swój zapas PM drogą prezentu mistrza, pierwszy raz był poza ojczystą wioską, nie znał wcale mechanizmu obrotu PM. Prowadzącemu go graczowi wydawało się, że zrobił interes swego życia (przypominam, że w sesji udział brali gracze nigdy wcześniej nie mający styczności z KC, a wszyscy BG wywodzili się z Niższej Klasy Niższej).

  7. Ciekawe opowiadanie – kiedy nastąpi ciąg dalszy?

  8. Opowiadanie zacne. Uśmiałem się nielicho. Czekam z niecierpliwościa na ciąg dalszy.

  9. Taki staroć, a wciąż cieszy?! 🙂

    Czytałeś wszystkie części?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *