Kufel Bajarza III – Ostatnia wieczerza

Za rozpiętymi w okienkach rybimi błonami robiło się coraz ciemniej, w tawernie zaś wesoły hałas rósł z każdą chwilą. Siedzący okrakiem na kontuarze Nanatar zaklaskał głośno w dłonie, nagradzając żywiołowymi oklaskami rozpalający wyobraźnię taniec Fryghi. Powabna orczyca zeskoczyła z drewnianego stołu prezentując oszalałej z wrażenia widowni piękno muskularnego ciała, którego nie szpeciła już żadna niepotrzebna szmatka. Kiedy zbierała rozrzucone pomiędzy gośćmi fragmenty odzienia nie bacząc na klepiących ją po pośladkach wielbicieli, Silvaran puścił się między stołu z porcelanową miską, do której poleciały hojnie srebrne i miedziane monety. Kwartet przygrywających na bębnach i piszczałkach gnomów zmienił repertuar, skoczna melodia ucichła zastąpiona melancholijną muzyką nastrajającą do picia zamiast tańców.

– Zdałaby się jakaś nowa opowieść! – zakrzyknął noszący się na rycerską modłę młodzieniec o nikłym wąsiku, który okupował wraz z giermkiem jeden z wciśniętych w kąt lokalu stolików. – Liczę na pasjonującą historię jakiegoś bajarza, a powiadam wam, ja tan Asada lubię liczyć, mógłbym liczyć bez ustanku, tedy lepiej wam, byście mnie nie rozczarowali. Któż coś opowie ku naszej uciesze?

– Dość już tych opowieści! – poprzez tawernę przetoczył się gromki chrapliwy okrzyk, który w mgnieniu oka uciszył zwyczajową wrzawę. Zdziwieni niepomiernie tym żądaniem goście jęli odwracać twarze ku krzykaczowi, poszturchując się łokciami i przewracając oczami.

– Napić się spokojnie nie można! – ciągnął dalej posiadacz gromkiego głosu, sprawiający dostojne wrażenie krasnolud w sile wieku, o pięknie zaplecionej złotej brodzie i wyszywanych złotą nicią bogatych szatach zdradzających wysokie urodzenie – Gotam-gor jeden wie, dlaczego tu przyszedłem! Gadacie i gadacie, chwili spokoju nie ma, głowa mi zaraz pęknie. Ileż można tych opowieści słuchać w jeden wieczór? Powiadam wam, ja tan Uchtenhagen nie lubię takich, co po próżnicy ozorami mielą, a innym zasłużonego spokoju nie dają. Tradycja, a zastałość to przymioty prawdziwie krasnoludzkiego ducha, a nie jakieś niepotrzebne nowości czy tam inne ucieszne historie. Tedy albo siedźcie cicho i dajcie mi dumać tęsknie o córce Króla Spod Góry albo srodze się rozgniewam, klnę się na mego boga!

– Śmiesz mi zarzucać, że lubuję się w mielonych po próżnicy jęzorach? – młodziutki rycerzyk wstał od stolika z dumnie zadartym nosem, a na jego ustach pojawił się cień sadystycznego uśmieszku – Jeśli chcesz mnie znieważyć, gotów jestem rzucić ci wyzwanie!

Zgromadzonym w tawernie gościom z miejsca poprawiły się humory, rozpromieniły oblicza. Wieczór robił się późny, a w \”Kuflu\” nie doszło jeszcze do żadnej bitki, toteż rąbanina pomiędzy złotobrodym krasnoludem, a rycerzem-gołowąsem jawiła się wszystkim doskonałą zabawą. Tu i ówdzie już podniesiono wrzawę obstawiając to na jednego, to na drugiego ze szlachetnie urodzonych, wtem jednak stało się coś, co ponownie odebrało wszystkim mowę. Nim bowiem miłujący oszczędność w mowie tan Uchtenhagen dał odpowiedź szlachetnie urodzonemu Asadzie, coś grzmotnęło go znienacka w potylicę niczym kowalski młot kowadło. I z podobnym w brzmieniu hukiem, co jawnie dowodziło grubościstej budowy czaszki krasnoluda. Wielbiciel córki Króla Spod Góry stęknął głucho, wywrócił oczy i wpadł z łomot pod swój stół znikając z oczu zaskoczonych gapiów niczym rybak wciągany w toń jeziora przez błotnego smoka.

Jeden z przygrywających dotąd muzyków, mniejszy od pozostałych gnom w uciesznej czapce z pomponem, zgiął się w przepraszającym ukłonie, a potem smyrgnął pod stolik przykrywający swym blatem osobę tana Uchtenhagena. Kiedy wychynął spod mebla, najbliżej tłoczący się gapie dostrzegli ściskaną w jego dłoniach niewielką kamienną płytkę, ani chybi chodnikową.

– Mówiłem, żebyście mi do klientów płytkami nie rzucali! – rozeźlił się natychmiast Silvaran – Co też ci do łba strzeliło, nicponiu?

– A bo wczoraj w porcie ten tam krasnolud też na nas narzekał, szacowny elfie, że chałturę gramy, a piszczałki mu przeszkadzają, bo nie pozwalają kontemplować pustego horyzontu na jeziorze – wypalił w swej obronie gnom, kłaniając się wściekłemu Silvaranowi raz za razem – Ale nie bądźcie na nas źli, a jak chcecie, to już sobie pójdziemy.

– Nie tak szybko – tan Asada zatrzymał władczym gestem ręki gotowiące się do pakowania instrumentów gnomy – Skoroście mnie pozbawili przyjemności ogolenia tego tam jegomościa, musicie się odpłacić w zamian inną rozrywką. Ale że waszego popiskiwania też już mam dosyć, niech jeden z was opowie jakąś historię. Nie musi być ucieszna, niechaj będzie dla odmiany straszna, niechaj nas przejmie zgrozą. Znacie jakąś taką?

Mali grajkowie spozierali przez chwilę na siebie wzajemnie, poszeptali nerwowo, potem ten odpowiedzialny za odebranie przytomności krasnoludowi pokłonił się Silvaranowi raz jeszcze i wskoczył na podsunięty przez Nanatara zydel.

– Aby zadość się stało życzeniu zacnego tana Asadana, opowiem pewną historię, którą zasłyszałem od swego dziada, a która wielce mi w pamięć zapadła. Rzecz działa się jakoby pod Inchra-garem, na skalistym wybrzeżu na zachód od tego wielkiego posępnego miasta. Powiada się, że pół drogi od jego murów w niebo wznosi się zameczek z czarnego kamienia, zbudowany na morskim klifie, opustoszały przez większość roku i zamknięty na cztery spusty. Jedynie w miesiącu świątecznym w oknach tej budowli zapalają się światła, za barwionymi szybkami witraży widać przesuwające się cienie gości, którzy zjeżdżają tam z wszystkich stron świata. Uważa się, że bardzo dawno temu zamek wzniosła szlachecka rodzina, która w czasach wielkiego pomoru postanowiła ukryć się w środku przed chorym pospólstwem, ale nikt nie jest tego do końca pewien. Wielu miejscowych chciałoby wiedzieć, kim są właściciele zameczku i co tam zwykli w czasie swych rzadkich wizyt robić, ale niewielu podejmuje się zbadania tej tajemnicy. I podobno nikt stamtąd nie wraca.

W tawernie zapadła w międzyczasie głęboka cisza, albowiem głoszona poważnym tonem opowieść przykuła uwagę wszystkich gości, nawet dwóch hobbickich smarków wyrywających sobie dotąd z rąk odciętą od paska tana Uchtenhagena sakiewkę.

– Ostatnimi, którzy ośmielili się tam zapuścić byli dwaj wędrowcy z południa Orkusa, parający się z powodzeniem złodziejskim rzemiosłem i bardzo zarazem ciekawi świata. Półelf o imieniu Idriel oraz kobieta ludzkiej krwi, Larissa. Zasłyszawszy opowieści snute w karczmach Inchra-garu, zakradli się ostatniej nocy miesiąca świątecznego na posępne wybrzeże chcąc sprawdzić, ile w tych historiach było prawdy. Ich oczom ukazała się rzeczywiście budowla z czarnego kamienia zwieńczona wysoką wieżą, w której oknach migotała poświata licznych świec. Ufni w swe talenty, złodzieje rozdzielili się naprędce. Idriel, niewykle biegły w grze na lutni i śpiewie, udał się wprost do zamkowej bramy zamierzając uchodzić za wędrownego muzykanta szukającego okazji do zarobku. Ledwie chwilę potem został tam mile przyjęty i wpuszczony do środka, a jego zapewnienia o gotowości uświetnienia nocnej biesiady śpiewem i muzyką niosły się przez długi czas do uszu forsującej wysoki mur Larissy. Zwinna złodziejka wspięła się bez trudu na pozostawione bez straży blanki, przemknęła przez pogrążony w całkowitej ciemności dziedziniec do podstawy wieży, gdzie odnalazła niewielkie kuchenne drzwiczki. Miała za sobą wiele kradzieży w murach szlachetnie urodzonych, toteż wiedziała, gdzie powinna kierować swe kroki. Wyszukawszy w podziemiach zameczku najsolidniejsze drzwi, obite grubą warstwą metalu dębowe wrota naznaczone inskrypcjami sławiącymi Oriaka, słusznie przyjęła, że stanęła u wrót skarbczyka.

– Lecz nie zdążyła pokonać swymi wytrychami zamka. Usłyszawszy zbliżające się kroki porwała czym prędzej z niedalekiego stojaka powłóczystą czarną szatę z kapturem i naszytą nań maską, naciągnęła ją na siebie pośpiesznie. W korytarzu wyrosła czyjaś postać, odziana w dokładnie taki sam sposób. Obcy zbliżył się do złodziejki, zanim ta jednak zdążyła wbić mu w serce ukryty w rękawie sztylet, zadziwił ją swymi słowami. \”Tutaj jesteś, szlachetna pani Resed. Rad jestem móc cię poznać\” oznajmił nieznajomy \”Sądziliśmy, że już do nas nie dotrzesz, bo pora i pogoda nie sprzyjają podróży. Uczta trwa w najlepsze i zaczyna nam doskwierać brak twego towarzystwa. Zechciej do nas dołączyć, albowiem pewien wędrowny bard zaszczycił nas swą wizytą pozwalając posmakować nowych świeżych doznań\”.

– Nie wiedząc, co właściwie uczynić, Larissa postanowiła grać nieoczekiwaną rolę zakapturzonej damy wypatrując jednoczesnie sposobności do wymknięcia się uprzejmemu gospodarzowi. Ten zaprowadził ją pod ramię do zamkowej sali biesiadnej, gdzie kapela gnomich muzykantów przygrywała na piszczałkach i bębnach grupie odzianych w czarne płaszcze mężczyzn i kobiet. Wszyscy oni ukrywali swe oblicza pod kapturami i ozdobnymi maskami, racząc się mięsiwem, zamorskimi owocami i wybornym winem, wiodąc leniwe rozmowy i słuchając muzyki. Podprowadzona do stołu złodziejka rozglądała się bacznie na wszystkie strony, nigdzie nie dostrzegła jednak śladu Idriela, a jedynie jego lutnię, złożoną na pięknie zdobionym fotelu obok jakiegoś pogrążonego w drzemce gościa w masce.

– \”Przyjaciele, dołączyła do nas w końcu pani Resed\” oznajmił przewodnik złodziejki, a jego zamaskowani towarzysze powitali Larissę uprzejmymi kiwnięciami głów. Usadowiona przy stole, Larissa poznała imiona najbliżej siedzących gości, przedstawiających się kolejno w grzeczny, aczkolwiek nieco pozbawiony głębszego zainteresowania prezentacją sposób. Zdziwiona niecodziennym brzmieniem tych imion, bystra z natury Larissa pojęła znienacka powód swego zdziwienia. \”Odwróciliście swe imiona wypowiadając je wspak, prawda?\” zapytała. Niektórzy z zamaskowanych gości pogratulowali jej trafności domysłu unosząc w geście toastu puchary.

– \”To taka tradycja, którą kultywujemy od wieków\” odpowiedział siedzący po przeciwnej stronie stołu przewodnik \”Bawiąc w tym miejscu nie używamy właściwych mian nikogo z tu obecnych, przyjmując dla każdego na ten szczególny wieczór odwrócone imię. To forma zabawy stworzonej z myślą o tych, którzy bawią tutaj tylko jeden raz, pani Resed\”. \”Pora już późna, więc zakończmy tę przemiłą konwersację\” odrzekł inny z gości spoglądając na pogrążonego w drzemce towarzysza \”Nasz drogi Einad Aind okazał się mało obiecującym kompanem, może przynajmniej teraz zaznamy jakiejś rozrywki\”. Trącony łokciem, pozornie śpiący gość przechylił się w bok ponad oparciem fotela, a jego maska opadła na ramię odsłaniając twarz. Larissa wstrzymała bezwiednie oddech, albowiem odnalazła w końcu Idriela.

– Półelf tkwił w bezruchu ze stężałą w przedśmiertnym grymasie twarzą, na której rysował się wyraz skrajnej trwogi. Jego skóra była nienaturalnie szara i dziwnie ściągnięta na kościach, jakby obkurczona w niezrozumiały sposób. Spoglądając na niego Larissa uświadomiła sobie, że w żyłach jej towarzysza nie było już najpewniej ani jednej kropli krwi.

– Pozostali goście zdjęli w tej samej chwili swe maski, osłaniając drapieżnie piękne oblicza i płonące głodną gorączką oczy. W ich rozchylonych ustach wiły się rozdwojone języki ruchliwie ocierające sterczące ponad wargami kły. Gnomia kapela ucichła niczym na niemy znak, kiedy odsunięte w tył fotele zazgrzytały o posadzkę.

– A otwierająca usta do krzyku złodziejka zrozumiała w końcu, jakie gospodarze nadali jej imię.

Stojący na zydlu grajek umilkł, ale w tawernie jeszcze przez chwilę panowała pełna skupienia cisza. Niektórzy ze słuchaczy najwyraźniej oczekiwali ciągu dalszego nie pojmując, że historia właśnie się skończyła, inni gorączkowo próbowali przeliterować wspak przybrane imię Larissy. Odgłos klaszczących dłoni wyrwał wszystkich z zauroczenia mroczną opowieścią, ściągnął spojrzenia na osobę wstającego z ławy tana Asady.

– Wyborna opowieść, wyborna – oznajmił ukontentowany rycerz – Aczkolwiek zmyślona od początku do końca, bo żaden z was grajków nie mógł przecie doświadczyć jej na własnej skórze i nie postradać przy tym życia. Wszelako jako rzekłem, trzymająca w napięciu była to historia i wielce się ci udała, muzykancie. Masz, łap pieniążka!

Gnom pochwycił ciśniętą mu monetę, zeskoczył z zydla dając towarzyszom znak, by pakowali swe instrumenty. Jego spojrzenie pobiegło niespokojnie ku wystającym spod stolika nogom wciąż nieprzytomnego tana Uchtenhagena.

– Jeśli nie macie nic przeciwko, zacny panie, zabierzemy my tego szlachcica ze sobą – zaproponował niepewnym głosem, międląc czapkę i spozierając ostrożnie na Nanatara – Wiemy, gdzie mieszka, bośmy w porcie pod jego spalnią grali, tedy aby tak się mu odwdzięczymy za ten poryw niepotrzebnego gniewu. Wam taki mruk do niczego tu niepotrzebny, a jak się ocknie, jeszcze niepotrzebnie rwetesu narobi. Raz dwa się z nim uwiniemy, w sam raz przed wieczerzą nam się trafił.

Obaj właściciele „Kufla” obejrzeli się na leżącego pod stolikiem złotobrodego krasnoluda, odartego w międzyczasie z sakiewki, pierścieni i butów; kiwnęli z aprobatą głowami. Widząc ten znak gromadka gnomich muzykantów migiem wyniosła nieprzytomnego Uchtenhagena za drzwi tawerny.

– Rzeknij nam jeszcze jak się zwiesz, figlarzu! – zakrzyknął w ślad za wychodzącym na końcu opowiadaczem tan Asada – Boś się zapomniał przedstawić, a to nie wypada.

– Zwę się Labinak, szlachetny panie, i pochodzę z Ogetmat-Ukmaz. Bywajcie, panie i niechaj się wam szczęści. A jeśli nam się poszczęści, może was jeszcze gdzieś spotkamy.

Bookmark the permalink.

7 Comments

  1. Dobre, dobre Keth :D:D. Pisz dalej. Jeszcze trochę i powieść będziesz mieć

  2. Keth! Super, a szczególnie zakończenie! Podoba mi się.

  3. Keth, świetne to jest. Chcemy więcej! więcej!

  4. Ta historia, podobnie jak wiele innych w moim wykonaniu, jest zapożyczona z innego źródła i tylko poddana "zaawansowanej krystalizacji". Tym razem oryginał nie wywodzi się z preferowanych przeze mnie komiksów Inferno, tylko wprost z gry Elder Scrolls: Skyrim, gdzie natrafiłem na nią w książce "Uczta złodziei" (jako ciekawostkę dopowiem, że motyw książek w tej grze jest dla mnie czymś wyjątkowym; dziesiątki różnych tytułów, które można zbierać jako przedmioty, kupować bądź kraść, kolekcjonować w swoich posiadłościach na bibliotecznych regałach).

  5. Przypomniała mi się scena z filmu Oczy Szeroko Zamknięte. No i też zglodnialem. Fajnytekst. Dzieki.

  6. Smaczne, a na pewno smaczniejsze od marudnego krasnoluda. Więcej tańca Fryghi!

  7. Tan Darugar Gladiator

    :/cyk Bardzo klimatyczne i wciągające. Więcej proszę takich " smaczków" /EVILS/ . Podobnie jak Surielowi mi również kreowały się obrazy z " Oczy Szeroko Zamknięte " . Z niecierpliwością będę wyczekiwał kolejnych odsłon Kufla Bajarza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *