Kryzys wiary

Leżał skulony w rogu pokoju. Wstrząsały nim dreszcze, a delikatnie sącząca się z ust krew wskazywała jednoznacznie, że nie jest w najlepszym stanie.

Bywał już w opresjach, ale ta sytuacja go przerosła. Dwóch gwardzistów Uruk-hai oraz kapłan to zbyt wiele jak na niego samego. Nigdy nie kochał wyznawców Katana, ale nie mógł dłużej patrzeć jak dręczą młodego reptiliona.

Podszedł i zwrócił im uwagę, żeby przestali. Najpierw rozległ się gromki śmiech, a chwilę później otrzymał uderzenie w twarz metalową rękawicą. Potem już czuł tylko krew, która zaczynała w nim krążyć co raz szybciej i szybciej. Postacie zlały się w jedną bezkształtną masę, którą chciał zadusić gołymi rękami. Po chwili zmysły zaczęły wracać.

Pierwszy cios otrzymał ork stojący po prawicy. Nie zdążył nawet zareagować, gdy pięść trafiła go w krtań. Zaczął się dławić, a niedawny śmiech przeszedł w dychawiczny, świszczący oddech. Trzymający się z boku kapłan zaczął inkantację, drugi z gwardzistów sięgnął po szablę. Czasu miał niewiele, ale wiedział, że wystarczy go na tyle, żeby powalić dwóch pozostałych przeciwników. Sięgnął po młot. Ork nie czekał. Wyprowadził cięcie szablą, którego nie zdążył sparować. Krew bryznęła, co oznaczało, że Uruk przebił się przez chroniące jego ciało skóry. W normalnych okolicznościach taka rana pewnie powaliłaby go, ale nie podczas tego stanu. Usta półelfa wygięły się w lekkiej drwinie, a szeroko rozwarte oczy orka gapiły się z niedowierzaniem. Ten cios powinien go rozrąbać na pół, a przynajmniej pozbawić przytomności, jednak on stał i właśnie zamierzył się do potężnego uderzenia młotem. Walnął całą swoją siłą. Uderzenie weszło prosto w tarczę, której jeszcze przed sekundą ork nie trzymał w dłoni. Nie było to jednak zwyczajnie łupnięcie. Siła ciosu spowodowała cofnięcie się gwardzisty, na co on tylko czekał. Mocnym ciosem z nogi zaatakował jego kolano. Rzepka kolanowa nie wytrzymała, słychać było tylko chrupnięcie i ork stracił grunt pod nogami.

Zaczął szukać wzrokiem ostatniego z przeciwników, kiedy spazm bólu przeszedł przez jego ciało. To było inne, obce, przytłumiło jego zmysły i koncentrację. To nie był ból spowodowany raną, to była MAGIA. Coś czego nie lubił, coś czym się brzydził, coś co niszczył, gdy tylko stanęła mu na drodze. Młot jakby wyskoczył mu z ręki, kierując się w ostatniego z przeciwników. Z tej odległości powinien trafić bez najmniejszego problemu, jednak ból spowodowany czarem nie pozwolił mu być idealnie precyzyjnym. Rzucona broń ledwie musnęła orka, trafiając go w okolice barku. Zachwiał się, ale nie upadł.

Półelf mimo bólu zaczął się zbliżać. Uruk zaczął coś pleść trzy po trzy, że nie powinien go krzywdzić, bo spotka go sroga kara. Owszem, już go spotkała. Trafił na trzech idiotów, którzy nie potrafili zrozumieć zwyczajnej prośby – Przestańcie.

Podszedł na odległość kroku od kapłana mamroczącego coś zawzięcie o nietykalności jego osoby. Nagle gwałtownie skręcił tułów i prostą ręką z obrotu zadał potężnego cios w szczękę. Uderzenie ścięło kapłana z nóg. Upadł na ziemię. Półelf mimo potężnej rany wyskoczył w górę wystawiając kolano, które opadło prosto na twarz leżącego już uruka. Kolano uderzyło w bezbronną twarz łamiąc szczękę i wgniatając nos do wnętrza czaszki. Ogarnięty furią mieszaniec z domieszką krwi elfiej właśnie zamierzał wstać i poszukać ewentualnego kolejnego przeciwnika lub zakończyć żywot dwóch chyba jeszcze żyjących orków, kiedy poczuł ostre ukłucie w okolicach dolnej części pleców. Sięgnął dłonią i uchwycił rękojeść noża. Wyszarpnął go i zatoczył się. Wiedział, że koniec jest bliski, ale nie zamierzał jeszcze umierać.

Gwardzista, który nie mógł się poruszać z powodu okaleczenia nogi, powoli zaczął zbierać się w sobie. Orcza regeneracja działała i obrażenia spowodowane najprawdopodobniej złamaniem nogi już tak nie bolały. Sięgnął po nóż i cisnął w plecy umorusanego krwią półelfa. Wiedział, że trafi i wiedział, że skóry służące za zbroję przeciwnika nie zdołają zatrzymać tak precyzyjnego rzutu. Trafił, ale nie zdążył się nacieszyć swoim małym zwycięstwem. Ogarnięty szaleństwem połelf rzucił się na niego z jego własnym orężem. Zdążył zdać jeszcze jedno pchnięcie nożem kompana leżącego tuż obok, za nim potężne uderzenia zakończyły jego kontakt z rzeczywistością.

Półelf ostatkiem sił rzucił się na rannego w kolano uruka. Nie spodziewał się, że nadzieje się na kolejny nóż, który ork sobie przysposobił. Nie wiele zostało do wykończenia. Najpierw otrzymał pchnięcie w okolicach uda, niestety trafione. Potem on uderzył celnie nogą trafiając w twarz przeciwnika. Krew bluznęła, a wraz z nią kilka zębów wyleciało z orczej gęby. Chciał zadać kolejny cios jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Upadł na kolana i ostatkiem sił wbił okrwawiony nóż w ciało orka. Następnie stracił świadomość.


Krasnolud ze zwyczajowym zacięciem wymachiwał miotłą nie dając najmniejszych szans liściom znajdującym się na chodniku przed świątynią. Dochodząc do kolejnego kafelka ujrzał stopę. Podniósł wzrok i zobaczył przed sobą oblicze młodego i dość przerażonego reptiliona.

Czego tu? – zapytał ze zwyczajowym wdziękiem właściwym swojej rasie.

Szukam kapłana dla rannego półelfa! – odpowiedział głosem, w którym znać było przerażenie.

Pomyliłeś świątynie tu nie modlą się Gramici, jeno wyznawcy Gothmeda.

Nie znam Ranhar-Garu i jedyne świątynie, które zdążyłem tu poznać to ten przybytek i świątynia Katana. Ten półelf walczył w mojej obronie z trzema orkami, więc raczej u Katanitów nie mam co szukać dla niego pomocy.

Walczył z trzema orkami powiadasz, a w jakiej oni są formie?

Dwóch z nich najprawdopodobniej nie żyje, a jeden jęczał jak opuszczałem z półelfem tamto miejsce.

Chcesz powiedzieć, że na ulicach miasta walczył półelf z trzema orkami, zabijając dwóch z nich, a ty przyszedłeś po pomoc dla niego do nas? – W głosie krasnoluda pojawił się dość dziwny ton.

Tak – odpowiedź była stanowcza, chociaż wnikliwy słuchacz oceniłby ją jako dźwięk paniki.

No to na co jeszcze czekamy? Prowadź, jeśli mu nie pomogę to przynajmniej oddam go w ręce uruków, żeby otrzymać nagrodę. Niecodziennie, ktoś zabija na naszych ulicach przedstawicieli rasy rządzącej. (Mam nadzieję, że już niedługo) – dodał znacznie ściszonym szeptem krasnolud.

Chciałem kapłana, a nie dozorcę – Odpowiedział jaszczur.

Nie naginaj mojej cierpliwości młodzieńcze. Mój bóg nie słynie z cierpliwości, a ja jako Jego uniżony sługa też jej za wiele nie posiadam. Jeśli nie chcesz, żeby Twój obrońca nie zdechł, o ile już tego nie uczynił, to lepiej się nie ociągaj.

Nie wyglądasz mi na kapłana, nawet nie zapytałeś o złoto.

Zaczynasz mnie irytować synku. Chcesz pomóc temu nieszczęśnikowi, czy przyszedłeś sobie pogadać?! – w głosie dało się usłyszeć po raz wtóry złowróżbną nutę.

Chyba nie mam innego wyjścia – odrzekł strapiony reptilion.

Chodźmy zatem.

Ruszyli w stronę dzielnicy portowej. Krasnolud znał ją doskonale, reptilion znacznie gorzej, chociaż to właśnie tam miał wynajęty pokój. Maleńkie skromne domki i względny porządek pokazywały, że nie jest to dzielnica podobna do Chłopskiego Krocza w Ostrogarze. Owszem wielu Tanów pewnie nie można było tu spotkać, jednak orcze patrole widać było od czasu do czasu w wąskich uliczkach. W kilku miejscach znajdowały się tawerny, różnej jakości, jednak znacząca ich większość była nastawiona na obsługę wilków morskich witających w Ranhar-Garze. Niewielkie sklepiki oraz warsztaty wskazywały, że mieszczaństwo i miejscowi rzemieślnicy zadomowili się tu na stałe. Świątynia Gothmeda, z której wyruszyli znajdowała się w bezpośredniej bliskości dzielnicy. To do niej zazwyczaj wędrowali przybywający żeglarze podziękować za bezpieczną podróż drogą wodną.

Szli gęsiego, jednak natura krasnoluda nie pozwoliła mu na zbyt długie milczenie. Dogonił swojego kompana i zadał dość bezpośrednie pytanie.

Jak mam się do Ciebie zwracać?

Reptilion chwilę zmierzył krasnoluda gadzimi oczami i już miał coś odpowiedzieć, jednak chwilę wstrzymał się, po czym szybko odrzekł.

El Drogon-Sacan, a Ty masz jakieś Imię?

Zwą mnie Mnich El Khazar w służbie Gothmeda boga kataklizmów, burz, sztormów i żywiołów wody – mówiąc to krasnolud wypiął pierś do przodu i wyprostował się na całą swoją wysokość, czyli niespełna półtora metra.

Dopiero po tej odpowiedzi oblicze reptiliona, trochę się wypogodziło, a zmarszczki na twarzy sugerujące niepewność i zaniepokojenie delikatnie się wygładziły. Wiedział, że ma przed sobą prawdziwego kapłana i że jest nadzieja, iż będzie on w stanie pomóc rannemu półelfowi. Khazar właśnie zamierzał zadać kolejne pytanie, ale Dragon go uprzedził.

To tu w tym parterowym domku posiadam wynajętą izbę.

Domek rzeczywiście nie był zbyt wielki, nawet jak na krasnoludzie standardy. Krasnolud jednak nie znał potrzeb reptilionów i mocno się nie przyglądał się chałupce.

Jaszczur otworzył drzwi z kluczyka i przepuścił przodem krasnoluda, który bez najmniejszych oporów wtargnął do środka. Pomieszczenie było niewielkie i słabo oświetlone. Posiadało dwa źródła światła – od niedomkniętych okiennic oraz z kaganka stojącego na stole. W izbie znajdowało się łóżko, stół, palenisko, jakieś szafki i panował względny porządek. Względny, ponieważ burzyło go trochę ślady świeżej krwi znajdujące się w okolicach łóżka i kierujące się w kąt pokoju. Na ziemi w rogu leżała skulona postać. Ubrana w jakieś zwierzęce skóry, zgięta wpół i prawdopodobnie ledwie żywa. Z ust sączyła się krew, a z półotwartych powiek spoglądały zupełnie nieprzytomne oczy. Jedna z nóg leżącego była opatrzona jakąś szmatą, która już zdążyła nasiąknąć krwią. Podobnie niezgrabny opatrunek zdobił pierś postaci.

Krasnolud szybko ocenił stan leżącego i spojrzał na Jaszczura.

Wiesz jakiego jest wyznania? – zapytał rzeczowo.

Reptilon kiwnął przecząco głową. Dając do zrozumienie, że nie ma pojęcia. Khazar pochylił się nad rannym i rzekł:

Zabierz jak najdalej od niego wszelką broń. Na jednym czarze to się nie skończy. Potem ustaw się blisko okna i patrz, czy nie zbliżają się orkowie. Jeśli nakryją nas tutaj na pomocy temu półelfowi, a potem dowiedzą się, że zabił ich pobratymców to nie pomogą mi nawet moje koneksje o Tobie nawet nie wspomnę.

Kapłan za nim przystąpił to rzucania czarów spojrzał uważnie na jaszczura, czy wypełnił jego polecenia. Stwierdzając, że reptilion już stoi koło okna i spogląda na zewnątrz sięgnął za pazuchę i wydobył medalion z symbolem swojego boga – linie symbolizujące pęknięcia i rysy. Powoli oczyszczając umysł zaczął inkantować pierwsze z zaklęć. Akcentował dokładnie każdą sylabę, a słowa składały się w niewidzialne wzory magiczne. Jedną dłonią ściskał medalion druga zaś wspomagał gestami kształtujące się energię. W ostatnim momencie sięgnął dłonią do czoła półelfa i uwolnił ukształtowaną magię.

El Drago przyglądał się całemu widowisku z niemą fascynacją, bo chociaż znał kapłanów to jednak nie wielu z nich sprawowało swoją posługę z takim namaszczeniem. Trzeba przyznać, że cała otoczka rzucania czaru wywarła na reptilionie dużo większe wrażenie nim sam efekt gojenia, bądź co bądź, dość poważnych ran.

Cały rytuał rzucenia zaklęcia zakończył się uspokajaniem umysłu trwającym równie długo, co rzucanie samego czaru. W tym czasie krasnolud stał bezbronny z opuszczoną głową mamrocząc najprawdopodobniej modlitwę dziękczynną do swojego boga w podzięce za kolejny cud dokonany z Jego bożą pomocą. Po kilku sekundach kapłan był gotowy do rzucenia kolejnego zaklęcia. Rozpoczął rzucanie czaru, który trwał znacznie krócej niż poprzedni, jednak ceremoniał towarzyszący mu nie był wcale mniejszy.

Reptilion przyglądał się ze zdziwieniem efektowi drugiego czaru, a raczej jego braku. Chociaż nie – efekt był. Na twarz krasnoluda widać było wściekłość graniczącą z obłędem. Oblicze nabrała odcieniu jaskrawej purpury, a przez zaciśnięte szczęki słychać było zniekształcony głos.

Gothmedzie, czemu mi to robisz?! Czemu Twoje cuda nie idą stąd?! – Krasnolud zaciśniętą pięścią uderzył się silnie w pierś w okolicach serca.

Czemu byle kuglarz rzuca czary bez żadnego potknięcia, a ja służąc Ci tyle lat wciąż mam z tym problem?!

Czemu zamiast czynić cuda w Twoim imieniu wciąż muszę siedzieć nad bzdurnymi księgami i uczyć się rzucania czarów, zamiast głosić Twoje imię i pozyskiwać twoich wyznawców?!

Gotmedzie czemu mnie tak doświadczasz?! – w ostatnim pytaniu głos wściekłego krasnoluda zmienił się przechodząc ze zniekształconego w łkanie.

Bookmark the permalink.

9 Comments

  1. Drogi czegoju:
    pierwsza jazda to jak w końcu leżał skulony czy podszedł do nich?
    Orchy rechot? czy nie prościej napisać, że wyśmiali go? no chyba, że orczy rechot to jakaś forma super przemiany orczej? niedostępnej dla innych ras??
    i skąd ten "trzymający się z boku kapłan"???

  2. sięgnął po wykrzywioną orczą szablę???
    a czy widziałeś prostą szablę kiedykolwiek??

  3. Podszedł i zwrócił im uwagę, żeby przestali.??? Kto kapłan czy główny bohater? Sorry ale już nie kumam co i kto i dlaczego i do kogo poszedł a to wstęp jest więc co będzie dalej???
    Pozdro:D

  4. a tak poza tym to co w świecie KC robi koncerz, szpada czy rapier????
    a zbroje kurtkowe??? to czysty wymysł AS i nic więcej! bo to była skórznia czy skóra ochronna i nic więcej a nie zbroja.
    tak jak przyłbice które zostały wynalezione i stosowane od XIV do XVI wieku naszych czasów więc gdzie tu starożytność w tym systemie?
    więc najpierw dostosujcie poziom technologiczny do tego w jakich czasach chcecie tworzyć nowe KC a potem piszmy coś do tego systemu a nie na odwrót!

  5. Dzięki za aż 4 komentarze mordimer00. Chyba można było w jednym.:D

    [quote]pierwsza jazda to jak w końcu leżał skulony czy podszedł do nich?[/quote]

    Podszedł do nich wcześniej a teraz to rozpamiętuje. To chyba nazywa się retrospekcja 😀

    [quote]Orchy rechot?[/quote] Nie wiem co to jest "orchy", bo ja pisałem o orczym, ale spoko wiem o co tu chodziło.

    [quote]trzymający się z boku kapłan[/quote]
    Kapłani raczej nie wchodzą w bezpośrednią konfrantację, zwłaszcza kiedy szykuje się zadyma.

    [quote]sięgnął po wykrzywioną orczą szablę???[/quote]
    Zrozumiałem. Pozostawię tylko orczą bo jest chyba inna niż zwyczjna, chociaż nigdy orczej nie widziałem.:D

    [quote]Podszedł i zwrócił im uwagę, żeby przestali.??? Kto kapłan czy główny bohater?Podszedł i zwrócił im uwagę, żeby przestali.??? Kto kapłan czy główny bohater?[/quote]
    Trudno zgadnąć przecież za chwilę otrzymał cios rękawicą. Gwardziści Uruk-hai na pewno tak potraktowali kapłana – wyznawcę Katana.:D

    [quote]Sorry ale już nie kumam co i kto i dlaczego i do kogo poszedł a to wstęp jest więc co będzie dalej???
    [/quote]
    Zrozumiałem i pomyślę nad dalszym pisaniem, bo niektórym może zaszkodzić.

    [quote]więc najpierw dostosujcie poziom technologiczny do tego w jakich czasach chcecie tworzyć nowe KC a potem piszmy coś do tego systemu a nie na odwrót![/quote]
    To nie jest opowiadanie do nowego KC. Napisałem je już dość dawno, teraz tylko zakończyłem.

    Na koniec – jeszcze raz dzięki za komentarze i twój czas poświęcony na przeczytanie.

  6. W pierwszy ogień tytuł – skróć go, Czegoju, w obecnej postaci nadaje się na tytuł do artykułu, dla opowiadania wystarczy w zupełności "Kryzys wiary".

    Trochę nieszczęśliwie zabrzmiał ten fragment, gdzie kapłan mamrocze o nietykalności, a główny bohater przekonuje poprzez narratora, że nie zamierza go dotykać i natychmiast mimo tego spuszcza urukowi manto.

    Zdało by się więcej smaczków opisowych – dla przykładu, zamiatający chodnik krasnolud zobaczył przed sobą stopę. Podniósł wzrok i ujrzał reptilliona. Proponowałbym od razu w tym zdaniu umieścić kilka dodatkowych słów rozbudujących opis, np. "Dochodząc do kolejnego kafelka ujrzał pazurzastą stopę o zrogowaciałej ciemnej skórze, obutą w pleciony z rzemieni sandał" czy coś w tym stylu (takie wstawki działają na moją wyobraźnię).

    Dodatkowe uwagi niebawem.

  7. Czegoj trochę w złym miejscu położyłeś akcent całego opowiadania. Faktyczny temat zamknąłeś w ostatnich kilku linijkach zaś wstęp, czyli zadymę, rozmowa z kapłanem i całą resztę rozciągnąłeś jak się dało.
    Stylistycznie niefajne, ale sam dobrze nie piszę, więc nie poddaje krytyce.

  8. Oggy trochę odpowiadając we własnej obronie. Opowiadanie miało być dłuższe i wtedy te akcenty rozłożyłby się inaczej. Skończyłem wcześniej, bo chciałem poznać opinię innych na temat swojego warsztatu. Niestety widzę, że jest dość słabo. Dlatego jeszcze pomyślę co zrobię w tej kwestii.

    Tak czy inaczej – jeszcze raz dzięki za poświęcony czas na przeczytanie oraz tych kilka słów.

  9. Może warto jednak wydłużyć tekst? Nic nie stoi na przeszkodzie, można rozwinąć wątek leczenia (lub nie) i ew. niechęci krasnoluda do czarodziei.
    A na koniec pokombinować trochę jak ta przypadkowa dwójka wywozi rannego z miasta pod okiem orków. Taki short by powstał z opcją opisania dalej przygód już trójki bohaterów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *