Nieproszony gość

I

– Wstawaj, już czas! – Garhun pojawił się w progu i zniknął w jednej chwili, rzucając ochrypłym głosem polecenie i wracając do głównej izby. Szorstki rybak nawet nie spojrzał w stronę posłania syna, ale przykryty wytartym kocem Kitar podejrzewał, iż jego rodziciel wiedział, że chłopiec wcale nie śpi.

Powodem jego bezsenności nie było wyłącznie podekscytowanie. Tępy ból pulsował w całym ciele Kitara pozostając ponurym świadectwem poprzedniej nocy i przedpołudnia – długich godzin spędzonych na ołowianych falach lodowatego morza, z rękami piekącymi od wciągania na pokład łódki klatek na kałamuki i samopoczuciem popsutym ustawicznymi narzekaniami ojca. Połów był kiepski, w zaledwie połowie pułapek tkwiły jakieś mackowate biedaczyska, nad domiar złego tak mizerne, że większość z nich rybacy wrzucili z powrotem do morza.

Na wracających do przystani łodziach panowała pełna złości atmosfera, ale Kitar podejrzewał, że jego ziomkowie mieli dużo mniej powodów do narzekania od mieszkańców innych rybackich wiosek na południowych wyspach Kartarii. Mijały ostatnie dni sgun-ranu i aura na morzu zmieniła się nieomal w jednej chwili, burząc gładką taflę i rzucając wielkie grzywacze na skaliste rafy. Mgły wypełzały nocą na przybrzeżne wody, spowijając sterczące ze spienionej toni bryły skały w gęstym mlecznym całunie.

Do rozpoczęcia prawdziwego sezonu na kałamuki było jeszcze daleko, ale dla mieszkańców Wurghartu zaczynała się pora zupełnie innego rodzaju łowów.

Chłopiec odrzucił koc i nałożył na stopy uplecione z łyka łapcie, wpadając czym prędzej do rozświetlonej blaskiem paleniska izby. Ojca już tam nie było, ale przy ogniu stała matka Kitara, pomarszczona i sterana życiem kobieta o posiwiałych przedwcześnie włosach. Na widok syna na jej twarzy pojawił się jeden z rzadkich uśmiechów przesyconych melancholijną miłością, rezerwowanych wyłącznie dla niego. W rękach trzymała gliniany kubek pełen parującego napitku, tworzącego w powietrzu jasny obłoczek pachnących alkoholem oparów.

– Wypij to szybko do dna – poleciła podając naczynie synowi i mierzwiąc jedną dłonią jego kędzierzawe niesforne włosy – Pośpiesz się, ojciec już na ciebie czeka.

Kitar przytknął kubek do ust, pochłonął jego zawartość kilkoma pośpiesznymi łykami czując przyjemne gorąco rozlewające się po przełyku i żołądku. Trzcinowa wódka należała w Wurgharcie do rarytasów godnych jedynie dorosłych mężczyzn, ale matka chłopca zawsze miała niewielką ilość trunku w zapasie, dolewając go do ziołowej herbaty syna ze świadomością tego, iż dzięki domieszce wódki będzie mu cieplej w zimne noce.

– Weź jeszcze to – powiedziała kobieta odbierając od Kitara kubek i wciskając mu w zamian coś w dłoń. Chłopiec spojrzał w dół i otworzył szerzej oczy dostrzegając krótki nóż o jednosiecznym ostrzu, poczerniały i pokryty starymi wżerami, ale starannie naostrzony – Lepiej mieć go przy sobie i nie użyć niż nie mieć i wpaść w kłopoty. A teraz już idź, ojciec na ciebie czeka.

II

Garhun stał na zewnątrz glinianej chatki, opierając się plecami o jej ścianę i spoglądając w dół na zabudowania wioski. Nie było ich wiele i nie wzbudzały zbytniego zachwytu: ledwie dwa tuziny niskich chałupek o pokrytych trzciną i mchem dachach, potem zaś sąsiadujące z plażą niewielkiej zatoczki drewniane budki na łodzie, stojaki na sieci i zanurzające się coraz głębiej w wodzie rybackie pomosty. Najbardziej okazale prezentował się dom zgromadzeń, wzniesiony z kamienia i drewna, o wysokim dachu i podwójnych drzwiach okutych czarnym żelazem. To tam mężczyźni zwykli upijać się nocami pośród hałaśliwych śpiewów i chełpliwych przechwałek o swych dokonaniach. To między nimi Kitar mógł się niebawem znaleźć, jeśli tylko podołałby próbie, którą musiał przejść każdy wychowany w Wurgharcie chłopiec.

Garhun oderwał się od ściany, klepnął syna w ramię ruszając wolnym krokiem poprzez pogrążone w nocnych ciemnościach uliczki osady.

– Wiem, że wielce się troskasz i frasujesz – powiedział po chwili ojciec – Rozumiem to, bo pamiętam dobrze tę chwilę, kiedy sam musiałem przejść tę próbę. Trzymaj się blisko mnie i słuchaj, co rzeknę, a wszystko dobrze się skończy.

Kitar kiwnął głową, chociaż wiedział, że ojciec najpewniej nie dostrzeże tego gestu w ciemności. W jego myślach pojawiały się pełne dziecięcej ekscytacji wyobrażenia, chociaż liczący sobie czternaście wiosen chłopak lubił uchodzić za doświadczonego rybacką egzystencją dorosłego.

Lecz prócz ekscytacji czuł również obawy i gryzącą go niczym podstępny robak niepewność.

– Ojcze… czy to na pewno słuszne? – wybąkał po chwili ciężkiego milczenia, zrównując krok z Garhunem – Czy winniśmy tak czynić?

Stary rybak przekrzywił głowę w stronę chłopca, a księżycowe światło padło na jego twarz ukazując oczom Kitara dziwny wyraz twarzy rodziciela. Garhun otworzył usta i zamknął je natychmiast, zauważając nadchodzącego uliczką człowieka. Zaczekał w milczeniu, aż inny rybak wyminie ich i oddali się w stronę lichych chatek, pogwizdując coś rytmicznie pod nosem.

Odezwał się dopiero wtedy, kiedy dźwięk gwizdów ucichł zupełnie w oddali.

– Synku, nie jesteś pierwszym, który o to pyta – powiedział cicho, kładąc dłoń na ramieniu Kitara i przysuwając swe oblicze do twarzy chłopca – Wierz mi, że sam zapytałem w podobny sposób mego ojca, a twego dziada. Wiesz, co mi odpowiedział? By móc urosnąć i stać się bezpiecznym, rekin musi wpierw pożreć niezliczone ilości małych ryb. Chcący przetrwać w głębokiej toni paszczołap pochłonie dziesiątki wielorybów. Tak samo sprawy mają na lądzie. By jedni mogli czuć się szczęśliwymi, inni muszą cierpieć. Tak stworzyli ten świat bogowie, my zaś mamy to właśnie szczęście, że nasz bóg dba o nas i troszczy się każdego roku.

Na twarzy Garhuna rysował się wyraz niewzruszonej pewności siebie, ale w jego głosie dźwięczała leciutka buta niepewności, którą chłopiec z miejsca wychwycił. Kiwnąwszy nieznacznie głową Kitar zebrał się w sobie ważąc w myślach kolejne pytanie, ale nie zdążył go już zadać. Garhun wyprostował się raptownie dostrzegając coś ponad ramieniem syna, klasnął dłońmi o uda. Okręcając się w miejscu chłopiec dostrzegł jaskrawą poświatę podświetlającą okalające wioskę zagajniki, strzelającą wysoko w górę płomieniami migoczącymi na szczycie pobliskiego klifu.

– Stos już płonie! – oznajmił zupełnie niepotrzebnie Garhun – Szybciej, chłopcze, jesteśmy spóźnieni!

III

Ogień huczał na krawędzi klifu promieniując żarem, od którego chłopcu natychmiast zaczęły łzawić oczy. Bijąca od płomieni jasność objęła we władanie całe wzniesienie, przepędzając mrok nocy i oświetlając oblicza kilkunastu zgromadzonych przy stosie mężczyzn. Widząc wspinającego się na klif Garhuna wszyscy spojrzeli w jego stronę, ale odezwał się tylko jeden.

– Spóźniłeś się, Garhunie – rzekł tonem zimnej przygany Waertan, krzyżując krzepkie ręce na piersiach i taksując przybysza nieprzyjaznym wzrokiem – Przydałbyś się nam wcześniej przy składaniu ognia.

– Racz wybaczyć – odparł nieledwie służalczo Garhun, unosząc przepraszającym gestem dłonie – Przyprowadziłem ze sobą syna.

– Przecież widzę – burknął starszy wioski – Ciekawym tylko, czy jest na to gotów.

– Nie zawiedzie – Garhun podniósł głos o pół tonu, wyprostował się dumnie – Zadbam o wszystko. Będziesz zadowolony.

– Wystarczy mi pewność, że zna obyczaj. Popatrz na mnie, smarku!

Dźgnięty lodowatym poleceniem, Kitar posłusznie uniósł skierowany dotąd ku ziemi wzrok, spojrzał na Waertana unikając wszelako zaglądania prosto w oczy przywódcy Wurghartu. Starszy wioski od zawsze budził w nim lęk, zarówno oschłym i surowym traktowaniem ziomków jak i otaczającą go reputacją bezwzględnego korsarza, który rzekomo pływał niegdyś pod banderą Białych Piratów. Przypasany do boku mężczyzny długi miecz, o pokrytym runicznymi znakami ostrzu i pięknie zdobionym jelcu, był najwyśmienitszą bronią w całym Wurgharcie, a należał kiedyś podług pijackich przechwałek Waertana do kapitana elmanalskiego dromona, zabitego przez starszego wioski w pirackim rajdzie za jego młodzieńczych lat.

– Wszystko, co wyrzucą fale musi być przyniesione do mnie – powiedział Waertan łapiąc Kitara za podbródek i kierując jego twarz ku swej własnej – Niczego nie wolno przede mną chować, za kradzież bowiem sroga będzie kara. Wszystkie znaleziska zostaną wpierw oszacowane, a dopiero potem rozdzielone. Pojmujesz wszystko, smarku?

Sparaliżowany widokiem wbitych w siebie zimnych niebieskich oczu Kitar zdołał jedynie potrząsnąć głową, bezskutecznie walcząc ze ściśniętym skurczem gardłem. Waertanowi najwyraźniej to wystarczyło, bo puścił chłopca szczerząc zęby w uśmiechu, w którym nie sposób było dopatrzyć się śladu wesołości.

– Myślisz, że cokolwiek nam się dzisiaj trafi? – zapytał Garhun stając u boku Kitara. Waertan przeniósł spojrzenie na ojca, podrapał się w geście namysłu po brodzie.

– Nie sądzę – odparł po chwili – Mglista pora dopiero się rozpoczyna, pewnikiem przyjdzie nam czekać wiele nocy. Lecz czujności nigdy nie dosyć. Czas otrząsnąć się po gorących leniwych miesiącach igraszek.

Nie mówiąc już nic więcej starszy Wurghartu zawrócił w stronę ogniska wyciągając ku płomieniom dłonie. Garhus położył na ramieniu Kitara rękę w uspokajającym geście, przydając przestraszonemu chłopcu nieco otuchy.

– Noc jest zimna, synku – powiedział rybak – Chodźmy i my do ognia. Sezon dopiero się zaczyna i sam też nie wierzę, byśmy dzisiaj cokolwiek upolowali.

– Światła na wodzie! – podniecony okrzyk wyrwał Kitara w jednej chwili z drzemki. Otaczający ognisko mężczyźni wylegli w jednej chwili na krawędź klifu, przepychając się niebezpiecznie blisko mrocznej otchłani rozpościerającej się pod ich stopami. Waertan sięgnął do swego pasa, wyciągnął z przytroczonego do boku futerału strzeżony zazdrośnie instrument cudzoziemskiej roboty. Kitar widział go wcześniej i słyszał, że była to luneta: metalowa tuba zakończona po obu stronach kawałkami wypolerowanego górskiego kryształu zdolnego przybliżać oglądany przez tubę obraz. Podobnie jak elfi miecz, również luneta pochodziła z łupów zdobytych przez naczelnika wioski w czasach łupieskich przygód pod banderą Białych Piratów i podobnie jak miecz należała do kilku najcenniejszych rzeczy w Wurgharcie.

– Kupiecka szebeka, duża! – powiedział głośno Waertan – Bell nas ukochał! Już pierwszej nocy taki dar! Chwała niech będzie Temu, Który Skrywa Oblicze w Mroku!

– Chwała mu! – odrzekli jednym głosem ożywieni mężczyźni, klepiąc się z radością po plecach i uśmiechając w sposób, który wydał się chłopcu dziwnie okrutny i zimny.

– Egber, wyślij naszemu przyjaciołom zaproszenie – Waertan odwrócił się do stojącego opodal półolbrzyma we własnoręcznie uszytej skórzni, dzierżącego w potężnej dłoni odlany z brązu róg. Mężczyzna nic nie odrzekł, przytknął w zamian instrument do ust i zadął w niego całą siłą swych ogromnych płuc.

Dźwięk wydany przez róg niemalże Kitara ogłuszył, przetoczył się wibrującą w powietrzu nutą nad krawędzią klifu rozchodząc się w ciemnościach mglistej nocy. Chłopiec jęknął bezwolnie i opadł na kolana przyciskając pięści do uszu, ale Garhun pochwycił go natychmiast za ramię, odciągnął jak najdalej od biorącego ponowny wdech Egbera. Kolejne wezwanie popłynęło basową nutą poprzez ciemność nocy, nad zasnutymi mgłą przybrzeżnymi falami i pogrążonymi w mroku skałami.

Na krawędzi klifu zapadła pełna wyczekiwania cisza, a odzyskujący powoli słuch chłopiec mógłby przysiąc, że jego ziomkowie dosłownie skamienieli w paraliżującym zmysły napięciu.

I wtedy od strony morza nadeszła odpowiedź, zagrana na okrętowym rogu sygnałowym. Światła, do tej chwili ledwie dostrzegalne w oddali, powoli stawały się coraz wyraźniejsze i coraz bliższe, jawnie dowodząc zmienionego chwilę wcześniej kursu.

– Bellu, niechaj ci będzie wieczyste podziękowanie – przerwał ciszę Waertan, chowając lunetę do pokrowca i odwracając się w stronę reszty ziomków – Wiecie, co wam mus czynić. Nie mitrężcie czasu! Biegiem na brzeg!

IV

Stojący na niewielkim wzniesieniu tuż za wąskim pasem piasku, Kitar wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w dostrzegalny już wyraźnie kształt nadpływającego statku. Naczelnik Waertan i półolbrzym Egber wciąż pozostawiali na klifie, śląc co jakiś czas za pomocą rogu sygnał zapewniający o istnieniu bezpiecznej przystani.

Załoga szebeki odpowiadała własnym rogiem, zmierzając poprzez ciemność nocy i zdradzieckie mgliste opary ku widocznemu z odległości wielu mil blaskowi płonącego na klifie stosu.

Niczym ćma wabiona śmiertelnie niebezpiecznym płomieniem kaganka.

Znający miejscowe wody kapitan nie dałby się oszukać w podobny sposób, ale co roku w okresie od kepon-ranu do końca shykk-ranu na wodach otaczających Wurghart pojawiały się cudzoziemskie statki pływające przez resztę roku wodami Cieśniny Brugga i Przesmykiem Gozarańskim. Ich załogi decydowały się nadłożyć drogi na Walgar w obawie przed szalejącymi na wschodzie szkwałami, opierając swe decyzje na mapach kupowanych najczęściej poza granicami krasnoludzkich księstw. Mapach, które rysowano w Imperium lub Osmundzie, w zupełnie innej części Kartarii i zazwyczaj bez znajomości lokalnych niebezpieczeństw, map oddających linie brzegowe wysp na południu archipelagu w uproszczony, często wręcz umowny sposób.

Prawie żaden z trudniących się morską kartografią rysowników z północy nie wiedział o istnieniu Wurghartu, niewielkiej przybrzeżnej osady na skalistym brzegu wyspy Gutum, tajemnicą pozostawały dla nich również ostre jak brzytwa podwodne skały ukryte tuż pod falami przyboju na całej długości pozornie bezpiecznej plaży.

A mieszkańcy Wurghartu wykorzystywali tę niewiedzę cudzoziemców w okrutny sposób.

Niesiona falami szebeka posłała w ciemność nocy jeszcze jedne zagrane na rogu wezwanie. Kitar zesztywniał bezwolnie wbijając wzrok w majaczący w mgle czarny kształt, dostrzegając migoczące na pokładzie statku łuczywa.

Nikt z dzierżących je marynarzy wciąż nie miał pojęcia o nieuniknionej zgubie.

Dźwięk uderzającego w skały kadłuba zdał się chłopcu nieludzkim krzykiem jakiegoś śmiertelnie zranionego zwierzęcia, trudnym do opisania łoskotem pękających wręg i poszycia. Ponad szum fal i syk morskiej piany wzbiły się znienacka dźwięczące przerażeniem głosy, bardziej przywodzące na myśl zwierzęce skowyty niż dźwięki wydawane przez rozumne istoty.

– Pierwsi będą lada chwila na plaży – Garhun złapał oniemiałego z grozy syna za ramię, potrząsnął nim w niezamierzenie silny sposób – Trzymaj się mnie i Urulfa, a nie czyń niczego na własną rękę. Bieżaj, Kitar, bieżaj co sił w nogach!

Sparaliżowany niezrozumiałą niemocą chłopiec otrząsnął się nieporadnie z szoku, kiwnął sztywno głową nie potrafiąc wszelako oderwać spojrzenia od miejsca, w którym spienione morskie fale zagarniały właśnie pod swą powierzchnię strzaskany na skałach kadłub statku.

V

Kitar krążył niepewnie po mokrym piasku, dzierżąc w dłoni łuczywo i rozglądając się wokół siebie spłoszonym wzrokiem. Tu i ówdzie dostrzegał poświatę pochodni trzymanych przez swych ziomków, słyszał nagłe okrzyki i gwizdy wieszczące odkrycie rozbitka, przechodzące natychmiast w przeraźliwe wrzaski poprzedzane częstokroć rozpaczliwym błaganiem o litość. Odgłosy te budziły w chłopcu skrajne przerażenie i chociaż z wszelkich sił starał się nie zwracać na nie uwagi, koszmarne obrazy nawiedzały umysł Kitara wypełniając go wyobrażeniami strug krwi, cierpienia i przedśmiertnej rozpaczy.

Syn Garhuna wiedział od dawna, że mieszkańcy Wurghartu żyli z rabowania wraków statków wyrzucanych przez morze na zdradliwe brzegi wyspy, sam częstokroć pomagał zbierać kobietom nasiąknięte morską wodą drewniane wręgi i strzępy żagli, nic jednak nie przygotowało go na przerażającą noc swej męskiej inicjacji. Znajomi jego ojca, roztropni towarzysze rybackich wypraw i rubaszni sąsiedzi przeistoczyli się znienacka w jakieś obce istoty, polujące w mroku nocy na biedaków zwabionych wcześniej podstępnie w objęcia śmierci.

Żadne inne doświadczenie czternastu lat życia nie wywarło na Kitarze większego wrażenia jak ta właśnie noc, pełna okrutnej przemocy i nie znającej miłosierdzia bezwzględności.

Spienione fale wyrzuciły na piaszczysty brzeg dziwaczną kupę splątanych ze sobą wodorostów. Chłopiec poświecił w jej stronę łuczywem i krzyknął mimowolnie uświadamiając sobie, że kształt ma niepokojąco ludzkie kształty. Gryząc do krwi wargi podkradł się bliżej nieruchomego ciała, ze zdenerwowania zapominając zupełnie o krążącym gdzieś w pobliżu ojcu. W poświacie rzucanej przez łuczywo ujrzał mężczyznę w dostatnim odzieniu, oplątanego wodorostami i krwawiącego z licznych zadrapań na twarzy. Rozbitek przyciskał coś kurczowo do piersi, obiema rękami strzegąc uniesionego z pokładu skarbu.

Chłopiec przełożył łuczywo do lewej dłoni, prawą zaś wyciągnął niepewnie ku ciału, łapiąc palcami za śliską mokrą okładkę oprawionej w skórę księgi. Tomiszcze wyślizgiwało mu się z uścisku, toteż przysunął się jeszcze bliżej trupa, łapiąc je całą dłonią i przysuwając w świetle pochodni do oczu.

Na większości mokrych kart zapiski rozmyły się tworząc nieczytelne plamy, a niektóre stronice posklejały się ze sobą, tu i ówdzie Kitar dostrzegał jednak wciąż wyraźne rzędy kreślonych z dbałością liter oraz zapierających dech w piersiach rysunków, tworzonych pieczołowicie kolorowymi rysikami. Były na tych rysunkach dziwaczne rośliny, jakieś cudaczne kwiaty i pnącza, a także stworzenia, których chłopiec nigdy wcześniej nie widział ani nawet o nich nie słyszał: rozmaitego rodzaju jaszczury i węże, również uskrzydlone, wszystkie bez wyjątku sprawiające wrażenie wielkich i potężnych, o sterczących z uzębionych paszczy rozdwojonych językach i małych oczach.

Cichy jęk sprawił, że Kitar niemalże zemdlał z wrażenia. Opleciony wodorostami rozbitek poruszył się z trudem, przekręcił głowę w stronę chłopca odsłaniając oklejone mokrymi włosami oblicze. Dopiero teraz Kitar spostrzegł, że obcy nie był człowiekiem, chociaż bardzo go przypominał. Pociągła twarz o lekko skośnych oczach zwracała na siebie uwagę parą wystających spod dolnej wargi kłów, charakterystycznych dla mieszańców krwi ludzkiej i orczej nieobcych nawet synowi Garhuna. W Wurgharcie żyło kiedyś kilku półorków, którzy zniknęli bez śladu po sprzeczce z Waertanem na temat kultywowania elamarnickich obrządków i chociaż Kitar szybko zupełnie o nich zapomniał, teraz widok dziwnie znajomej twarzy oraz koszmar brutalnej nocy na plaży przypomniały chłopcu w jednej mrożącej krew w żyłach chwili postacie zaginionych kilka lat wcześniej ziomków.

Wówczas przekonany był, że mieszańcy po prostu odeszli, teraz jednak oczy otworzyły mu się na zupełnie inną możliwość, dotąd zupełnie Kitarowi obcą i niezdatną do zaakceptowania. To Waertan sprowadził dwa lata temu do Wurghartu wędrownego kapłana Bella i to on przekonał przeważającą większość mieszkańców, iż słusznie będzie porzucić odwieczny kult El-Amarny kierując swe modły ku Temu, Który Skrywa Oblicze w Mroku. I chociaż ów wędrowny bellanita krótko potem wyruszył w dalszą drogę, wyuczony przez niego Waertan dbał o to, by nikt nie poważył się kwestionować zaprowadzonego w Wurgharcie nowego porządku i stanu rzeczy.

Rozbitek jęknął ponownie i wyciągnął przed siebie rękę. Kitar odpowiedział bezwiednie tym samym gestem, w zwykłym odruchu próbując ująć dłoń wyrzuconego na brzeg nieszczęśnika.

– Kitar! Odsuń się od niego! – za plecami chłopca wyrośli znienacka dwaj mężczyźni, Garhun i Urulf. Obaj przeskoczyli obok Kitara, dopadając leżącego wciąż na mokrym piasku mieszańca. Rozbitek uniósł nieporadnie rękę próbując zasłonić nią głowę. Urulf, wiekowy krasnolud o wciąż żwawych nogach i krzepkich ramionach, palący wieczorami fajkę na progu swej chaty i opowiadający wszystkich chętnym do słuchania jego bajęd historie o Królu Spod Góry, zamachnął się dzierżoną w prawicy maczugą, złamał obcemu jednym strasznym ciosem kość przedramienia.

Kitar patrzył na tę scenę nie potrafiąc zaczerpnąć powietrzu, sparaliżowany odrażającą lepką grozą. Garhun, jego rodzony ojciec, czasami szorstki, ale zawsze sprawiedliwy, żartujący sprośnie, kiedy matki nie było w pobliżu i pozwalający synowi samodzielnie rzucać w morze klatki na kałamuki, uderzył rozbitka w głowę kijem o metalowym okuciu na obu krańcach. Czaszka nieszczęśnika odskoczyła pod wpływem tego uderzenia w bok, ale Garhun nie poprzestał na jednym ciosie. Pospołu z Urulfem tłukli rozbitka jeszcze przez chwilę, a kiedy skończyli, ociekający krwią nieruchomy kształt na plaży nie miał już w sobie wiele z rozumnej istoty.

– Nic się nie bojaj, już po nim – Garhun uścisnął Kitara uspokajającym gestem za ramię, jakby nie dostrzegając mimowolnego wzdrygnięcia syna. Zdejmując z pasa starannie zaostrzony hak z długą rączką rybak wbił go z rozmachem w klatkę piersiową martwego mężczyzny. Kiedy Urulf uczynił to samo z drugiej strony, obaj wspólnymi siłami powlekli trupa w tę stronę plaży, gdzie skupiła się większość pochodni.

Kitar powlókł się za nimi nienaturalnie sztywnym krokiem, ściskając w ręce mokrą księgę i wodząc wokół siebie wzrokiem, w którym przerażenie mieszało się z pierwszymi objawami prawdziwego obłędu.

VI

Zatknięte w wilgotnym piasku pochodnie rozświetlały ciemność mglistej nocy, otaczając kręgiem światła zgromadzonych wokół Waertana rybaków. Wszyscy przyglądali się stertom poniewierających się na plaży szczątków statku, wydając się nie przykładać żadnej wagi do kilku rzuconych bezceremonialnie na pryzmę ciał zamordowanych rozbitków. Garhun i Urulf przecisnęli się pomiędzy ziomkami wlokąc za sobą nabite na haki zwłoki, dociągnęli je aż pod stopy naczelnika Wurghartu.

– Co tu macie? – zapytał Waertan odkręcając jednocześnie korek z dużego metalowego naczynia i wąchając ostrożnie jego zawartość.

– Łup – odpowiedział zdyszany Garhun – Bogato odziany zamorszczyk.

Waertan oddał naczynie w ręce Egbera, pochylił się nad trupem rozchełstując jego koszulę i zrywając coś z szyi mieszańca. Kiedy wyprostował się ponownie, w jego dłoni zalśnił wiszący na srebrnym łańcuszku wisior, w kształcie inkrustowanego złotem okręgu z symbolem zaciśniętej pięści pośrodku.

– Katańczyk – powiedział naczelnik przyglądając się wisiorowi z błogą miną – Żeglarz z orkowego Imperium. A biżuteria zaiste piękna i godna tego, by nazwać ją łupem.

– Mój syn go wypatrzył, tego zamorszczyka – oznajmił z nutą dumy w głosie Garhun, klepiąc milczącego chłopca po ramieniu – Dobrze się sprawił.

– Dobrze się sprawił – skinął głową Waertan rzucając Kitarowi krótkie i raczej pozbawione ciekawości spojrzenie – To już wszyscy. Wrócimy o brzasku zobaczyć, co jeszcze wyrzucą fale, potem posprzątamy plażę. Zabierzcie do wioski wszystko, co ma wartość, reszta niech tu leży do świtu. To była dobra noc.

– Zaprawdę dobra – odpowiedział jeden z wieśniaków łapiąc oburącz niewielką drewnianą baryłkę roztaczającą wokół zapach solonych ryb – Egber znalazł nawet buty pod swoją miarę, wielce zadbane, a prawie nieznoszone.

– A to co niby? – zapytał Garhun podnosząc z piasku jakiś skórzany sak i wyciągając z jego środka uwędzone zwierzę. Przypominało po części oskubanego kurczaka, ale nie dało się zarazem nie zauważyć jego gadzich cech, zwłaszcza łusek na głowie oraz błoniastych skrzydeł zakończonych zakrzywionymi pazurami.

– Jakaś jaszczurkura? – wzruszył ramionami Urulf, wspierający się na wbitej w piasek maczudze – Albo nawet kurogadzina?

– Psu bym tego nie dał – sarknął stary rybak ku wesołości pozostałych łupieżców, wpychając dziwaczne zwierzę z powrotem do saka.

– Wszelako napitek jest przedni – wtrącił Waertan, który w międzyczasie odebrał Egberowi metalowe naczynie i popijał z lubością odkryty w środku trunek – Wszyscy już przyszli?

Stojący obok naczelnika półolbrzym powiódł wzrokiem po twarzach ziomków, zmarszczył czoło myśląc nad czymś zawzięcie.

– Brakuje Klesa i Bardana – odparł niskim basowym głosem, przywodzącym na myśl ocierające o siebie młyńskie kamienie.

– Dwa parszywe lenie – sarknął Waertan, chociaż mimo szorstkich słów w jego tonie nie dało się wyczuć prawdziwej złości. Rozbity na skałach już pierwszej nocy sezonu statek stanowił powód do zadowolenia i jawnie dowodził bellanickiej opatrzności czuwającej nad mieszkańcami Wurghartu – Zaczekamy na nich jeszcze chwilę.

Zgromadzeni przy naczelniku rybacy wdali się w rubaszne pogawędki, komentując wydarte morzu zdobycze i wymieniając się prognozami na temat kolejnych mglistych nocy. Pozostawiony samemu sobie Kitar przysiadł na chłodnym kamieniu, przyciskając do piersi mokrą księgę, na którą nikt z dorosłych nie zwrócił uwagi i próbując uspokoić skołatany umysł.

Przeraźliwy wrzask zmroził wszystkim krew w żyłach, ucinając w jednym momencie rozmowy i paraliżując rybakom członki. Waertan pierwszy odzyskał panowanie nad ciałem, dobywając swego wybornego miecza i okręcając się na piętach w kierunku, z którego dobiegł krzyk.

– Kto to?! – wyrzucił z siebie Urulf – Co to?

Spośród lepkich jęzorów zalegającej na plaży mgły wychynął znienacka biegnący na złamanie karku ludzki kształt, wymachujący rozpaczliwie rękami i wydający z siebie przerażające jęki.

– Kles! – huknął Waertan opuszczając odwiedzioną już do ciosu rękę i łapiąc wolną dłonią za odzienie na piersiach dyszącego spazmatycznie rybaka. Kles spojrzał na naczelnika oszalałymi oczami, trzęsąc się i tocząc z ust pianę, budząc tym widokiem trwogę pozostałych wieśniaków.

– Demon! – zawył łapiąc się za skronie – Morski demon! Wyszedł z wody i porwał Bardana!

Waertan schował miecz do pochwy, a potem spoliczkował ogarniętego histerią mężczyznę tak silnie, że ten upadł pod wpływem ciosu na piasek. Zawsze czujny Egber doskoczył do biedaka, pochwycił za ramię podnosząc człowieka z powrotem na nogi.

– Nie łżyj, nędzny psie! – wycedził przez zęby Waertan przysuwając się do unieruchomionego w uścisku półolbrzyma Klesa – Znam ja wam obu wybornie, złodziei i opryszków! Znaleźliście coś na plaży, prawda? Łup na tyle cenny, by próbować omamić mnie tą parszywą opowieścią? Gdzie jest Bardan?

– Demon go porwał! – wrzasnął Kles siejąc na wszystkie strony kropelkami gęstej śliny – Wyszedł z morza i zabrał go do wody!

– Stul gębę! – Waertan ponownie zdzielił rybaka pięścią, tym razem litościwie pozbawiając go tym ciosem świadomości. Kles zwiotczał w uścisku Egbera, przestał się szamotać. Naczelnik obrzucił twardym spojrzeniem wstrząśniętych kompanów, w przeważającej większości zbyt zalęknionych, by cokolwiek wyrzec. Tylko półolbrzym Egber zdawał się podzielać opanowanie Waertana, potwierdzając panującą w Wurgharcie opinię o tym, iż z racji swego upośledzonego intelektu praktycznie nie odczuwał strachu.

– Coś wam powiem, obsrańcy! – powiedział morderczym tonem Waertan – Walicie w porty na dźwięk tego bełkotu, a to tylko brednie kłamliwego złodzieja. Nie ma tu żadnego demona! Co więcej, nie ma tu też żadnego półdemona, a jeśli którykolwiek z was znajdzie i przywlecze mi coś, co można będzie uznać od biedy za ćwierćdemona, padnę na kolana i wymamlam mu pałę! Ten ćwok próbuje nas wystraszyć i kryć swojego parszywego brata! Macie mi go znaleźć, natychmiast!

Obawiający się w równym stopniu gniewu swego przywódcy jak i rzekomego morskiego demona, rybacy dobrali się w niewielkie grupki i zaczęli przeczesywać niechętnie plażę, jednak ich wysiłki niczego nie przyniosły. Bardan przepadł bez najmniejszego śladu, a chłostany falami piasek nie pozwalał podjąć żadnego tropu. Kles odzyskał w międzyczasie świadomość i zwinięty w kłębek jęczał coś bezrozumnie. Kiedy na linii horyzontu od czerni nocy zaczął się odcinać wąziutki pasek prześwitu, rozzłoszczony Waertan nakazał przerwać poszukiwania.

– Zabierzcie tego kurwiego syna do domu zgromadzeń! – polecił naczelnik spoglądając na Klesa wzrokiem pełnym pogardy – Znam ci ja kilka sposobów, które w mig rozwiążą mu język.

VII

Tuż po wschodzie słońca grupki mieszkańców Wurghartu ponownie zapuściły się na usłaną drewnianymi szczątkami plażę, ale nikt nie natrafił na ślad po zaginionym bracie Klesa. Nigdzie nie napotkano zarazem rzekomego morskiego demona, toteż wracający do domu zgromadzeń Waertan miał rozpalone żądzą mordu oczy. Zdecydowany wydobyć prawdę o losie Bardana za pomocą pięści i czerwonego żelaza, wtargnął do budowli zatrzaskując za sobą okute metalem drzwi.

Ledwie chwilę potem zalegającą w uliczkach nabrzeżnej osady ciszę przerwały pierwsze przeraźliwe wrzaski, wibrujące potwornym ludzkim cierpieniem.

Większość rabusiów powróciła do swych chatek, chociaż kilku najbardziej zawziętych mężczyzn zniknęło w ślad za Waertanem w domu zgromadzeń. Garhun nie wątpił, że niektórzy uczynili to z sadystycznej chęci do napawania się cudzym bólem, ale pozostali najpewniej żywili starannie skrywaną nieufność wobec szczerości swego przywódcy i woleli usłyszeć na własne uszy to, co miał im do zakomunikowania przymuszony do wyznania prawdy Kles.

Garhun i Kitar wrócili do własnej chaty, gdzie matka chłopca kończyła gotować zupę z kałamuka złapanego przez Kitara dzień wcześniej podczas mizernego połowu. Chłopiec nie doczekał posiłku, wyczerpany przeżyciami kilku ostatnich dni i nocy zasnął przy niskim drewnianym stole z głową opartą na podłożonych pod nią rękach. Garhun uśmiechnął się na ów widok, wiedząc doskonale jak niewiele snu zaznał ostatnio Kitar i ciesząc się zarazem z tego, że noc męskiej inicjacji syna już szczęśliwie minęła. Podnosząc się z ławy po przeciwnej stronie stołu, zdecydowany odnieść chłopca na jego posłanie rybak drgnął, kiedy wypuszczona z bezwolnych dłoni Kitara księga upadła znienacka na łapcie mężczyzny.

Garhun odłożył intrygujące znalezisko na stół, a potem odniósł syna do jego izdebki, sięgając po księgę po powrocie i sadowiąc się z nią wygodnie w starym wiklinowym fotelu.

Zakończył oględziny niemalże o zmierzchu, nawet nie zdając sobie uwagi z upływu czasu. Obejrzał uważnie każdą stronicę, bezskutecznie próbując zrozumieć cokolwiek ze starannie kreślonych liter, których kształty w niczym mu się nie kojarzyły z naukami pobieranymi całe lata wcześniej od miejscowego elamarnickiego kapłana. Zdobiące licznie księgę rysunki były w lepszym stanie i przyglądający się im Garhun nie potrafił zdusić w sobie dreszczu ekscytacji, której nie zdarzyło mu się poczuć od czasu własnych młodzieńczych lat. Spoglądał na niezwykłe ilustracje przedstawiające cudaczne istoty, których rozmiarów mężczyzna nie potrafił sobie wyobrazić, ale które wywarły na nim wrażenie ogromnych bestii.

Jednak to nie widok owych istot, tylko rozrysowanych na ostatnich stronach roślin wprawił Garhuna w największe zdumienie. Rybak wpatrywał się w ilustracje przez dłuższą chwilę, a potem zerwał się z miejsca i począł czym prędzej potrząsać za ramię swego wciąż jeszcze śpiącego syna.

– Wstawaj, Kitarze! – syknął Garhun spoglądając na chłopca zatroskanym wzrokiem – Musimy pójść do domu zgromadzeń!

VIII

Krzyki Klesa ustały dawno temu. Kiedy Garhun i Kitar weszli do wnętrza domu zgromadzeń, ich dobroduszny na co dzień sąsiad leżał nieprzytomny w jednym z kątów głównej sali, na podłodze zbudowanej z okrętowych klepek. Jego pierś unosiła się ledwie zauważalnie, a jedno z oczu było już tylko ziejącą czernią dziurą o obrzydliwie czerwonych oparzelinach na krawędziach.

– Niczego nie wyjawił – burknął posępnie Waertan, kiedy Garhun zbliżył się szybkim krokiem do siedziska naczelnika. Egber i pół tuzina innych mężczyzn stało w pobliżu Waertana, popijając z glinianych kubków złocisty napitek znaleziony wśród szczątków rozbitego statku.

– Cały czas bełkotał tylko o demonie – Waertan podniósł do ust własny kubek, upił z niego łyk trunku – Zaczniemy od nowa, kiedy znowu się ocknie.

– Chciałbym, abyś na coś spojrzał – oznajmił Garhun wyciągając przed siebie dzierżącą księgę dłoń. Otwierając tomiszcze na zapamiętanej wcześniej stronie podsunął ją czym prędzej pod nos zmarszczonego naczelnika.

– Popatrz tutaj – zgrabiały palec rybaka dotknął jednego z rysunków, ale widok rośliny o dziwnych liściach wywołał u Waertana wyłącznie wzruszenie ramion. Inni obecni w budynku mężczyźni podeszli bliżej chcąc przyjrzeć się znalezisku, stłoczyli się za plecami Garhuna próbując zajrzeć na księgę nad jego ramionami.

– A co niby jest? – sarknął naczelnik przysuwając ponownie do ust kubek.

– Znaleźliśmy takie rośliny na plaży, fale wyrzuciły je na brzeg z resztkami szebeki – oświadczył ojciec Kitara, a kilku stojących przy nim rybaków pokiwało niepewnie głowami, wydając się rozpoznawać znienacka dziwnie znajomy rysunek.

– I co z tego? Są cokolwiek warte? – zapytał z niesmakiem Waertan, wciąż nie pojmując, do czego Garhun właściwie zmierzał. Stary rybak przekartkował księgę czym prędzej, cofnął się do obrazków przedstawiających cudaczne stworzenia.

– Nie pojmujesz? Jeśli mieli na pokładzie rośliny narysowane w tej księdze, może wieźli ze sobą również jakieś zamorskie zwierzęta?! – w podniesionym raptownie głosie Garhuna zaczęła dźwięczeć złość i frustracja zrodzona z poczucia braku zrozumienia. Słysząc ów ton Waertan skrzywił się nieprzyjemnie, a w jego oczach zalśniły niebezpieczne ogniki, nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, drzwi domu zgromadzeń otworzyły się z donośnym trzaskiem.

– Demon! – wrzasnęła Una, wiekowa pomarszczona krasnoludzica będąca małżonką Urulfa. Tęga, wręcz pękata kobieta dopadła naczelnika z niebywałą dla siebie żwawością, szarpiąc oniemiałego Waertana za odzienie i krzycząc histerycznie – Morski demon, wielki jak dom! Wypełzł z mgły i zabił Urulfa!

Wszyscy z wyjątkiem Garhuna i Kitara wybuchnęli w tej samej chwili gromkim śmiechem. Egber pochwycił Unę za kark, odciągnął ją od próbującego doprowadzić do porządku potargane ubranie naczelnika.

– Urulf nie powinien był ci tego opowiadać – wycedził głuchym tonem półolbrzym, górując nad żoną starego krasnoluda – I bez tego widzisz za dużo potworów w tym twoim bimbrze.

– Ten, kto dał jej dzisiejszego rumu straci przednie zęby – dodał groźnym tonem Waertan, wychylając się do przodu na swym koźle.

– Zaklinam was, uwierzcie mym słowom! Morski demon zabił mego poślubieńca! – wrzasnęła ponownie kobieta, piskliwym tonem wdzierającym się natrętnie w uszy otaczających ją mężczyzn.

– Wielki jak dom? – zadrwił Egber, przemawiając wciąż tym samym monotonnym głosem przywodzącym na myśl trące o siebie młyńskie kamienie – Pamiętam jak musiałem szukać w twojej szopie wilka, który okazał się krabem. Ten twój demon to pewnikiem szczur, a Urulf siedzi w waszej chacie z pogryzionym paluchem!

Przejawiająca trwogę graniczącą z szaleństwem Una obrzuciła trzymającego ją w żelaznym uścisku półolbrzyma stekiem przekleństw w ojczystym karondzie.

– Idź i zobacz, co to jest, żeby już zamknęła tę swoją paskudną gębę – polecił Waertan wskazując Egbera palcem. Półolbrzym przemierzył pomieszczenie podnosząc leżącą pod przeciwną ścianą klatkę na kraby. Huśtając nią w dłoni ruszył ku drzwiom, nim jednak przekroczył próg, odwrócił się w stronę łkającej spazmatycznie Uny wbijając w kobietę rozgniewane spojrzenie.

– Kiedy już to złapię, czymkolwiek by nie było, zmuszę cię, abyś to żywcem zeżarła, ty wredna stara harpio! – zawarczał, a potem zatrzasnął z ogłuszającym hukiem ciężkie drzwi.

IX

Minęła ledwie niedługa chwila, kiedy drzwi domu zgromadzeń ponownie stanęły otworem. Ciągnący po ziemi klatkę półolbrzym przekroczył próg, wszedł do środka upuszczając pułapkę kilka kroków dalej. Lepka groza odebrała w jednej chwili mowę wszystkim obecnym w budynku mieszkańcom, nawet histeryzującej cały czas Unie. Nie odzywając się słowem Egber poczłapał do zawieszonej na jednej ze ścian ramy z wieszakami na oręż. Pochodząca z wielu różnych statków, zbrojownia Wurghartu sprawiała imponujące, aczkolwiek nieco chaotyczne wrażenie. Kiedy półolbrzym stanął przed wieszakami, spoglądający na niego z otwartymi ustami ziomkowie ujrzeli wielką dziurę wyrwaną w grzbiecie siłacza, lśniącą czerwienią rozdartych mięśni i bielą odsłoniętego w przerażający sposób kręgosłupa.

– Będziemy potrzebowali większych pułapek – wymamrotał Egber, a potem runął z łoskotem na posadzkę ulegając ostatecznie potwornej ranie. Tylko właściwa jego rasie krzepa i odporność na ból pozwoliły mężczyźnie wrócić do domu zgromadzeń, bo spoglądający na martwego półolbrzyma Garhun nie wierzył, że którykolwiek z pozostałych mieszkańców Wurghartu zdołałby zrobić po takim ciosie choć kilka kroków.

– Wszyscy do broni! – zakrzyknął strasznym głosem Waertan otrząsając się z paraliżu. Jego słowa wydarły kolejny przenikliwy wrzask z gardła Uny, ale jeden z rybaków natychmiast usłuchał, doskoczył do sznura zawieszonego u stropu sali dzwonu wieszając się na nim i wprawiając dzwon w ruch. Sam naczelnik runął w stronę wieszaków na broń, przeskakując wielkie ciało Egbera i rozdając czym prędzej oręż dobiegającym do niego ziomkom. Ze ściany zdjęto nawet dwuręczny rycerski miecz pochodzący z dalekiego Osmundu i znaleziony w jednym z wraków topór, który w opinii Urulfa wykuty został w najznamienitszej z krasnoludzkich luźni.

– Ile to jest warte wobec demona?! – zawył potępieńczo jakiś rybak, któremu naczelnik wcisnął w ręce wysłużoną wekierę.

– To nie demon! – Garhun podniósł ponownie głos, wymachując uniesioną nad głowę księgą i odwracając się w kierunku wieśniaków wpadających gromadnie do środka domu przez otwarte szeroko drzwi, zwabionych donośnym łoskotem dzwonu – To zamorska bestia z dalekiego kraju!

– Bierzcie broń! – ryknął Waertan – Każdy trzeci niesie łuczywo! Sprawdźmy, jaki parszywy stwór wybrał sobie Wurghart na miejsce swego pochówku!

X

Gromada uzbrojonych wieśniaków stąpała w przerażającym milczeniu, skradając się z szeroko otwartymi oczami w kierunku nadbrzeżnych szop i rozwieszonych na palach rybackich sieci. Wieczorna mgła snuła się na ciemnych uliczkach, lepkimi gęstymi jęzorami oparów przesłaniając widok i nie poddając się niemal wcale poświacie bijącej od niesionych w drżących dłoniach pochodni. Mieszkańcy Wurghartu trzymali się blisko siebie i nawet strach przed Waertanem nie zdołał ich przekonać do jego wcześniejszego rozkazu, nakazującego wieśniakom podzielić się na grupy po pięciu mężczyzn. W gęstniejącej ciemności zmierzchu coraz wyraźniej słychać było syk bijących w piasek plaży fal.

Zalęknione oczy kobiet i dzieci śledziły skulone postacie rybaków z okienek mijanych cicho chatek, ale nikt nie zwracał na nie uwagi, próbując przeniknąć w zamian wzrokiem mrok zalegający na obrzeżach wioski.

Mężczyźni znaleźli się na miejscu chwilę później, docierając do roztrzaskanych drewnianych szop i stojaków na sieci porozrzucanych na podobieństwo śmieci uderzonych niszczycielską mocą huraganu. Lecz żaden huragan Wurghartu nie spustoszył, gęsta mgła wisiała w powietrzu w zupełnym bezruchu.

Przyglądający się zniszczeniom rybacy nie potrafili wyzbyć się lodowatego dreszczu lęku. Waertan podkradł się z kilkoma odważniejszymi przybocznymi do najbliższej szopy, rozprawiając ledwie słyszalnie na temat natury stwora zdolnego roztrzaskać zbite z grubych desek domki w drobne kawałki.

Wkrótce dołączyli do nich inni rybacy, przyjmując za pewnik, że skoro Waertan i jego rębacze mogli szeptać pomiędzy rozbitymi szopami i nic ich nie napadło, to nabrzeże było w zasadzie bezpieczne. Mężczyźni rozproszyli się po okolicy, kilku z nich podeszło ostrożnie do częściowo zawalonego zadaszenia na łodzie.

Jeden zesztywniał niemal natychmiast, oderwał prawą dłoń od ściany przysuwając ją do oczu i dostrzegając grubą warstwę świeżej krwi rozsmarowanej po skórze.

– Jucha Urulfa albo Egbera – wycedził przez zęby Waertan.

Bookmark the permalink.

6 Comments

  1. No to lubimy.

  2. Bardzo dobre. Ładnie nakreślony proceder którym często trudnili się mieszkańcy nadmorskich osad. Ale gdzie dalsza część?
    "We are gonna need a bigger boat", he he.

  3. Tak dla przypomnienia, pierwsza część składa się z trzech stron. Zaznaczam, bo nie są one zbyt widoczne w menu na dole, a większość użytkowników portalu jest przyzwyczajona do jednostronicowych tekstów i mogła to przeoczyć…

  4. Czytać wszystkie trzy strony – kawał dobrej lektury zwłaszcza jak Keth pisze w temacie KC.

  5. Miodne. Czekam z niecierpliwoscia na ciag dalszy.

    Wreszcie jakas proza Ketha. Teraz jeszcze napisz kilka innych i mozna szukac wydawcy!

  6. Dobre, dobre, ba nawet bardzo dobre. Wreszcie coś z dziedziny KC. Czeka na dalsze części.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *